Geoblog.pl    deryngs    Podróże    Na Końcu Świata    Australijska metropolia - Sydney Opera House, Harbour Brigde, Observsatory, The Rocks, Circular Quay, porty, Royal Botanic Gardens, Art Gallery of NSW, St Mary's Cathedral, Manly Walkway i inne takie ;)
Zwiń mapę
2012
25
lut

Australijska metropolia - Sydney Opera House, Harbour Brigde, Observsatory, The Rocks, Circular Quay, porty, Royal Botanic Gardens, Art Gallery of NSW, St Mary's Cathedral, Manly Walkway i inne takie ;)

 
Australia
Australia, Sydney
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 31097 km
 
2012-02-25 do 29
Australia, New South Wales, Sydney

Przestał nas już dziwić fakt, że większość państw i część miast na naszej trasie ma coś wspólnego z Kapitanem Jamesem Cookiem. Maczał on swoje paluchy także i przy formowaniu New South Wales - stanu w którym Sydney ogrywa kluczową rolę.

Pod koniec XVIII wieku Cook przypłynął sobie na wschodnie wybrzeże Australii. Wysiadł z okrętu, zaciągnął się głęboko miejscowym powietrzem i stwierdził, że rejon ten na myśl mu Walię przywodzi. Nowa Południowa Walia, rzekł podkręcając wąsik. Co powie Cook to święte jest, zatem stan ów zwie się New South Wales aż po dziś dzień. Lol.

W czasach kolonizacyjnych NSW zamieszkiwali ludzie z plemienia Eora. Na widok białych nie odpowiedzieli agresją, a tylko chcieli aby ci sobie wrócili tam, skąd przypłynęli. 'All they seemed to want was for us to be gone' (wszystko czego wydają się chcieć, to byśmy poszli sobie), jak można znaleźć w zapiskach Kapitana Cooka.

Pierwsza europejska kolonia na terenie NSW (aktualnie Sydney) założona została w 1788 przez Kapitana Arthura Phillip. Eora wkrótce obdarci zostali z praw do swoich ziem i siłą wysiedlani lub zabijani.

Na początku XIX wieku Sydney było niewielkim farmerskim miastem portowym. W 1809 brytyjski rząd wydelegował gubernatora Macquarie'go do ogarnięcia kuwety. Od tego czasu było już tylko lepiej.

Boom ekonomiczny zaczął się dopiero w 1850 roku wraz z rozpoczęciem okresu złotej gorączki. Populacja Sydney zwiększyła się dwukrotnie w ciągu dekady.

1go stycznia 1901 roku NSW wraz innymi koloniami zdecydowali się zawiązać państwo Australijskie, mające pozostać częścią Imperium Brytyjskiego.

Rasistowska polityka Australii zaniechana została dopiero w 1970 roku i kraj zyskał miano kraju multikulturowego. Od początku XX wieku spora migracja ludności przyczyniła się do szybkiego rozwoju Kangurolandu, z Sydney na czele.

Dzisiaj Sydney jest najstarszym, największym i najdroższym miastem w Australii. Jak na swój rozmiar, trzeba przyznać że wygląda świetnie. Duże zróżnicowanie tego, co można zobaczyć czyni miasto jeszcze bardziej atrakcyjnym turystycznie (lokalnie w sumie też). Piękna dzielnica portowa w samym sercu Sydney, legendarne plaże, galerie, restauracje i stare, klimatyczne dzielnice to raj dla miłośników miejskich, nadmorskich i jedzeniowych klimatów.

Oczywiście atrakcje, obiadki i inne masażyki dostępne są tylko dla turystów z bardzo grubymi portfelami. Przyznać musimy szczerze, że Sydney jest najdroższym miejscem jakie przyszło nam w życiu odwiedzić ;)

Mogliśmy sobie pozwolić na kilkudniowy pobyt w Sydney dzięki uprzejmości Rodney'a - naszego hosta z Couch Surfing'u. Sam nocleg oscylował w granicach całodziennego budżetu dla dwóch osób, zatem bez CSa nie dalibyśmy rady hrhr. Rodney ma domek relatywnie niedaleko centrum (jakieś 20 kilometrów mweheh, to serio niewiele), mieszka sam, dał nam do dyspozycji własny pokój, łazienkę i nawet ręczniki oraz przewodniki po mieście hehe. Pierwsza klasa gość, ziomson po fachu (sieciowiec, serwerowiec, security guy, koder). Mówi o sobie, że nie jest IT geek'iem, ale oczywiście nie ma racji :) Biedny pracował codziennie od rana do północy (w niedzielę także), zatem niestety nie mieliśmy możliwości poznać się lepiej. Przyznać jednak trzeba, że przyjął nas bardzo dobrze, starał się pomóc, podpowiedzieć i zwiedzaniowo doradzić w miarę swoich czasowych możliwości, jest IT geekolcem i zapalonym żeglarzem. Definitywnie władaliśmy tym samym językiem :)

Co jest fajowe u Australijczyków, ich poczucie 'australijczośći' jest potężne. Twierdzą, że z Anglikami nie mają totalnie nic wspólnego i takie tam hrhr. Oczywiście to zonk, bo 'rdzenni' nowi Australijczycy to nie kto inny niż Anglicy, z taką różnicą że od pięciu pokoleń mieszkający na innym kontynencie. Ich pra-pra-pra babcie i pra-pra-pra dziadkowie kolonizowali tutejsze ziemie i ślinili się do pokładów złota, a tylko pra-babcie zakładały formalnie Australię :)

Do dyspozycji na miejscu mamy 5 dni, z czego pierwszy i ostatni dzień to odpowiednio późny przyjazd do miasta i wczesny wyjazd na lotnisko.

Nasz plan organizacji czasu nie był specjalnie skomplikowany. Generalnie udało nam się zobaczyć wszystko, na co mieliśmy ochotę. Niestety nie spróbowaliśmy lokalnego restauracyjnego jedzonka (drogie w cholerę!). Chociaż mamy po co tu wracać jak będziemy posażniejsi :) Dla lepszej czytelności, plan podzielimy na poszczególne dni pobytu w Sydney.

1 dzień:
Przyjechaliśmy z Canberry dość późno, jakoś przed 19:00. Po drodze udało mi się znaleźć eleganckie aplikacje ułatwiające lokalizacje przystanków transportu miejskiego oraz trasy i numery autobusów, promów i pociągów. Zlokalizowaliśmy co trzeba i po 20stej byliśmy już w dzielnicy Rodney'a - Gladesville. Zdążyliśmy się ogarnąć, rozpakować, pogadać chwilę z Rod'em, ułożyć plan na jutro, umyliśmy dupki i poszliśmy spać zadowoleni :)

2 dzień:
Dzisiaj robimy zwiedzaniową chłostę ;) Zaczynamy od 2.5 kilometrowego spacerku na przystań, skąd za 7 dolarów łapiemy prom (w Sydney prom, autobus czy pociąg to żadna różnica, ot transport miejski) i płyniemy do portu Darling Harbour w centrum miasta. Dalej robimy rundkę przez Sydney Observatory i podziwiamy stary jak świat most Harbour Bridge (widać go też super z opery). Idziemy przez popularne The Rocks, gdzie akurat miał miejsce jakiś festyn. Można było kupić dużo bazarowego gówna za duże pieniążki. Mimo dość sporej tandety na stoiskach, chętnych do kupna nie brakowało hrhr. Poszliśmy w stronę Sydney Opera House, przechodząc na przestrzał przez plac Circular Quay. Pod operą spędziliśmy dobre dwie godzinki. Projekt operki to majstersztyk architektoniczny, który mimo iż leciwy, dalej wygląda i jeszcze długo będzie wyglądał dobrze. Przeszliśmy sobie operę dookoła, żeby wleźć na drogę prowadzącą do Royal Botanic Gardens. Tutaj także zabawiliśmy z dwie godzinki, a chcielibyśmy posiedzieć nawet dłużej :) Dookoła roi się od papug, głównie kakadu, wiewiórkowatych rudych nietoperzy i dziobatych ptaków. Wrócimy tutaj jesio jutro, aby zażyć stosowną dawkę chilloutu. Zrobiło się już ciemnawo, przyspieszyliśmy zatem kroku i w drodze na przystanek przelecieliśmy jak burza przez State Library of NSW, Parliament of NSW, St James Church i Queen Victoria Building. Niestety Magdy baterie w Pentaxie pierdolnęły sobie wesoło, a na mojego mega spasionego smartfona było trochę za ciemno ;) Cóż, chyba trzeba będzie składać preorder na Galaxy S3 :]

3 dzień:
Trzeciego dnia chcemy dać sobie trochę luzu. Jedziemy rano poszwędać się po centrum, po sklepach i poleżeć na trawce. Przeszliśmy przez kilka centrów handlowych, żeby wyłonić się z labiryntu wielkich budynków przed placem katedralnym i samą katedrą St Mary's Cathedral. Szczękopad, och, ach, kilka fotek po drodze i jesteśmy w środku. Przegięcie murzyńskiej pały jaki ten kościół jest piękny. Pedantycznie czysto, diabelnie szczegółowo wykończony, dwie pary organów, miliard ławek, piękne witraże i zakaz robienia zdjęć. Sorry! Hrhrh. Pokręciliśmy się po okolicy i zrobiliśmy się głodni :) Co by tu zjeść? Mamy opcje: fast food albo inny fast food, ewentualnie jeszcze inny fast food. Na nic innego nas nie stać ;) Wybieramy najmniejsze zło. Wpieprzymy Subway hehe. Dobry kanapers nie jest zły. Najedzeni, napici i wypoczęci idziemy do galerii sztuki - Art Gallery of NSW. Trafiliśmy na piękną wystawę traktującą o XVII i XVIII wiecznej Europie oraz na płatną sekcję poświęconą Picasso. Nie wiemy czemu (i pewnie się już nie dowiemy), ale wpuszczono nas do środka. Akurat wyświetlany był film ukazujący Picasso smarującego coś na szybie do kamery. Gość jest niesamowity, kilka kresek i mamy obraz tego, co się działo w jego głowie :) Galeria jest przy samych ogrodach Royal Botanic Gardens. Byliśmy tu co prawda wczoraj, ale nie mogliśmy sobie odmówić i weszliśmy ponownie. I warto było. Kakadu z takiego bliska jeszcze nie widzieliśmy. Skrzeczały, latały, walczyły o miejsce na fontannie. Fajowe ptaki. Nim się oglądnęliśmy, znowu mieliśmy ponad 10km na budziku i zaczęło robić się ciemno. Wracamy do domku. W drodze powrotnej zahaczyliśmy jesio o supermarket. Zrobimy polski obiadek dla nas i dla Rodney'a. Padło na klopsy w sosie koperkowym, puree i duszoną marchewkę z groszkiem. Wyszło wspaniale. W sumie żadna niespodzianka, w końcu ja gotowałem nioch nioch.

4 dzień:
Starczy miasta, czas na jakiś miły spacerek. Jest 500 stopni, powietrze wilgotne jak pachy zawodnika sumo po 100 kilometrowym maratonie, wiatru ani krztyny, nie mogę się doczekać opuszczenia naszej klimatyzowanej chałupki ;) Idziemy na długaśny spacer Manly Walkway. To legendarna sceniczna trasa, która zaczyna się na legendarnej plaży Manly Beach i kończy się gdzieś za Sydney Harbour National Park. Po drodze przelecieliśmy przez Oceanworld, Fairlight Beach i Forty Baskets Beach. Cali mokrzy ledwo doszliśmy do przystanku. Dobrze, że zrobiliśmy wcześniej żarcie na trzy dni bo zdechłbym w kuchni po 3 minutach stania nad blatem :) Ogólnie trasę spacerową polecamy dość mocno ^^

5 dzień:
Co ja mam tu mam napisać ;) Wstaliśmy, zjedliśmy, założyliśmy plecaki i pojechaliśmy na lotnisko. Pociąg z centrum miał kosztować 6 dolarów z hakiem, kosztował ponad 32. Tylko dlatego, że jechał na lotnisko. Za 8 kilometrów sfatygowanym, gównianym, starym i śmierdzącym rybą pociągiem przyszło nam zapłacić ponad 100zł. Trololol.

Na koniec jeszcze chciałbym wspomnieć o transportowych szczegółach i ująć krótko nasze spostrzeżenia z Sydney :)

Jak ktoś nie jeździł wcześniej transportem miejskim po Sydney, niechaj przygotuje się na nie lada chłostę. Tak jak w Melbourne są dwie strefy (1 mapa, jedna strefa na żółto, druga na niebiesko, trzy rodzaje biletów: strefa 1, strefa 2, strefa 1+2 i tyle), tak w Sydney jest to masakrycznie przekombinowane. Można kupić bilet na wszystko (autobus + prom + pociąg), ale tylko tygodniowe i dłuższe. Jednodniowy multipass to cenowa zbrodnia. Oddzielne bilety są na pociąg (5 rodzajów, cena zależy od dystansu), na prom (2 rodzaje, cena zależy od dystansu) i na autobus (3 rodzaje, cena zależy od ilości przejechanych sekcji). Żeby być w stanie zdecydować, jakie bilety kupić, trzeba znać dokładnie wszystkie trasy transportu publicznego i używać nawigację lub mapę z linijką. Ani kierowcy, ani kioski z biletami, ani nawet informacja nie podaje rzetelnych informacji na ten temat. Info na necie jest takie zagmatwane, że idzie się osrać i zajęło mi przynajmniej dwie godziny, żeby ogarnąć temat w sposób wystarczający do dokonania optymalnego wyboru w kwestii zakupu biletów. Do tego wszystkiego dochodzą bilety specjalne (przykładowo bilet na 10 przejazdów autobusem przez określoną ilość sekcji) oraz bilety zniżkowe lub sezonowe (taki jest tańszy dla turysty, taki dla wojskowego, a jeszcze inny w czwartek). Wszystkie typy są ze sobą pomieszane i nawet lokalni sidnejczycy tego nie ogarnianą. Brawo dla MPK Sydney ;)

A jacy są ludzie w Sydney? No właśnie - sracy :) Zależy w porównaniu do kogo. Sydney jest wielkie i ludzie się zachowują jak w wielkim mieście. Generalnie są mili, ale mają w dupie ciebie, twój problem i wszystko inne. Kierowcy drą ryje, trąbią dość często, nie czuć tego, co czuliśmy w Melbourne lub Canberze. Ciężko stwierdzić, czy mieliśmy niefart czy co innego, ale opierając się o dotychczasowe doświadczenia stwierdzamy, że Melbourne jest znacznie sympatyczniejsze, z sympatyczniejszymi ludźmi i czuliśmy się tam po prostu sympatyczniej. Może to to, że nie jesteśmy fanami wielkich miast. Mimo wszystko stwierdzamy z czystym sumieniem, że Sydney jest miastem pięknym i ciekawym, definitywnie wartym odwiedzenia. Niewątpliwie jest to jedno z najładniejszych miast tej wielkości na świecie (o ile nie najładniejszym). Polecamy!

POGODA:
Świetna przez pierwsze trzy dni, pod koniec za gorąco. Ponad 30 stopni + duża wilgotność = fest piekło. Niestety, w Sydney jest dość wilgotno, przez co dość lepko.

PODLICZENIE KOSZTÓW (dla dwóch osób):
- Autobus Town Hall do końca Victoria St (po 18:00): AUD11
- Bilet na 10 jazd dowolnym autobusem przez 3 do 5 sekcji: AUD28
- Prom z Gladesville do Darling Harbour: AUD11
- Zakupki (kartka 1, 4x bateria AA 6, sok pomarańczowy 100% 2l 3, mleko świeże 3l 3, polewa budyniowa do deseru 900g 4.5, sos do mięs gravy 1, ciasto z nadzieniem jabłkowo - malinowym 5.5, groszek w puszce 1.5, śmietana 300g 1.5, ziemniaki 2kg 2, marchewka 1kg 1.5, duża cebula 0.5, 7x banan 3.5, masło 250g 1.5, bułka tarta 1.5, 6x jajko wolny wybieg 3, koperek 2.5, 2x lody w McDonalds 1, cheesburger 1, mięsko mielone wieprzowe 500g 5.5): AUD50.5
- Obiad (2. Dzień), McDonalds (2x cheesburger set 9.5 + cheesburger 1 + 2x lody 1): AUD11.5
- Obiad (3. Dzień), Subway (summer deal: 2x kanapka mała (i tak duża) + 2x Cola 0,4l): AUD10

ŁĄCZNIE: AUD132
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (62)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
genek
genek - 2012-03-28 21:49
oj nie czyta sie genka wpisow i buli sie jak najwiekszy ciec po 16 AUD za metro na lotnisko.... a przecie genek pisal ze metro 16 AUD , shuttle bus 12 AUD , a autobus 400 z bondyjunction dojazd metrem do tej stacji to 7 AUD , czyli dla 2 osob prawie 6 polskich dych taniej ,a wcale nie jedzie sie o wiele dluzej a do tego sie zwiedza fajna dzielnice bo ten bus 400 to niezle kreci po tym bondy
 
deryngs
deryngs - 2012-03-28 21:59
Genek, sam jesteś cieć ;)
 
 
deryngs
deryngs
Magda i Maciek
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 82 wpisy82 170 komentarzy170 2814 zdjęć2814 51 plików multimedialnych51
 
Nasze podróże
12.10.2011 - 16.04.2012
 
 
17.08.2013 - 02.09.2013