Geoblog.pl    deryngs    Podróże    Liście Klonu    Znowu w trasę!
Zwiń mapę
2013
17
sie

Znowu w trasę!

 
Wielka Brytania
Wielka Brytania, London
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
London, The Greater London, UK
17/08/2013 (Sobota) - Start

Od czego by tu zacząć. Hmm. Przeprowadzka do innego kraju, wykończenie mieszkania czy niewielki kredyt jeszcze z poprzedniej wycieczki dają po dupie. Finanse są kruche, z urlopem ciężko, zbieramy na ślub, NAS, smart watch, PS4, TV, okulary, samochód, nowy komputer dla Magdy i więcej zabawek Cisco dla mnie ale nic to - czas gdzieś pojechać. Ruszyć leniwy zad.

Pracujemy już sobie ponad roczek w naszych nowych firmach i jest pro. Nie ma co tu nikogo z pracy pozdrawiać, bo i tak nie zrozumieją. W naszych drużynach na próżno szukać rodaków (chociaż po kiblach można się porozglądać - często gęsto myją je dumnie na kacu, a wokół nich rozchodzi się gęsta wczorajsza aura). Brytyjczyków w sumie też ciężko znaleźć. Idąc na piwko w teamie złożonym z 10 osób mamy 2 Greków, 2 Szkotów, 2 Nowozelandczyków, 3 Hindusów i Irlandczyka (no i mnie, cebulaczka). Tylko nasza słodka 'kurwa' służy jako multikulturowe, uniwersalne pozdrowienie. Ja oczywiście nie mam z tym nic wspólnego ;)

Niedawno udało nam się wszystko spłacić i odejmując sobie od ust, także odłożyć co nieco. Komfort posiadania płynności finansowej nie trwał jednak długo, gdyż zdecydowaliśmy się skonsumować nasze oszczędności lecąc na dwa tygodnie z hakiem do Kanady ^_^ Wszystkie oszczędności zostały sumiennie rozpierdolone, włączając w to nawet wrześniową wypłatę :)

Depozytu na chatę nie będziemy mieli przez następne 2 lata i przez ponad rok będę musiał wozić grubą dupę spedalonym Peugeotem 206. Czasem skrzynia biegów się wiesza, klima zamraża przednią szybę że nic nie widać, siedzenie pasażera nie chce się zablokować i pasażer jeździ w przód i w tył jak yyyy... pedał, temperatura silnika wzrasta do 100 stopni już przy 80km/h, opony są łyse jak jaja metroseksa, prędkościomierz czasem nie działa, ale dobrze jest. Coś jak helmut z piosenki Łony, jeno w wydaniu francuskim.

W przeciwieństwie do poprzedniej wycieczki, większość hoteli i atrakcji jest zarezerwowana z góry. Mając pół roku na podróże możemy lecieć na freestylu. Mając 16 dni, nie chcemy tracić czasu na organizację - chcemy wykorzystać ten czas na maksa.

Lecimy z Londynu z Gatwick do Vancouver aka Vankurwa. Sweet. Na lotnisku odbieramy autko i jedziemy prosto do Victorii (BC), gdzie pożeglujemy trochę przed wycieczką do Ucluelet, Tofino i Nanaimo. Potem jedziemy przez Vancouver do Revelstoke, Yoho National Park, Lake Louise, Banff i Calgary do Edmonton. W Calgary i Edmonton moja firma ma duże oddziały (i bezproblemowe możliwości transferu z Londynu). Tak tylko zobaczymy, czy aby nas tam nie ma ;) Zarobki podobne, podatki podobne, pogoda podobna. W zimie zimniej, w lecie cieplej, pada mniej. Chaty są 3 razy większe i 2 razy tańsze niż w Londku Zdroju. Nic nie knujemy, robimy niewinne rozeznanie. Wszystko też wskazuje na to, że nachlejemy się z moim szefem w Edmonton. Może za nas zapłaci. Żarcik ;P

Dalej z Edmonton lecimy do Toronto i robimy rundkę przez piękny rejon Muskoka Lakes. Zobaczymy też najdłuższą 'słodką' plażę Wasaga Beach i największy na świecie wodospad Niagara. Wszystko jest takie naj. U nas tak nie ma. Będzie fajnie w tych Kanadach coś czuję.

Organizacja zajęła nam z dwa tygodnie jakby wszystko zebrać do kupy. Nie jest najgorzej. Wizy nie potrzeba, walizki spakowane i takie tam. Jesteśmy gotowi do wylotu ;) Przeddzień wyjazdu. Idziemy spać relatywnie wcześnie. O 5 pobódka, o 5:30 mamy wyjść, żeby dojść na dworzec i z dwiema przesiadkami dojechać na lotnisko na 7:00. Taki jest plan :)

Bogowie chcieli inaczej i nie było nam dane wyjść o 5:33 niestety. Dorwała mnie sraczka :) I to nie taka zwykła sraczka. Taka porządna, że aż dupa piekła. Wczoraj przesadziłem z oliwą chilli w naszej ulubionej pizzerii w Twickenham. Morał? Nie żryjcie chilli przed wakacjami.

O 6:00 udało się nam wyjść. Mamy bilety na Gatwick Express i dalej przyzwoity czas.

Dojazd na lotnisko nie jest najgorszy - jedziemy z Feltham do Clapham, z Clapham na Victorię i z Victorii na lotnisko. Dotarliśmy na Victorię o 6:54. Zgodnie z planem. O 7:00 mamy ekspres na lotnisko. Zgodnie z planem. 2 tępych murzynów z bramek musiało się zgubić po drodze do domu z pola bawełny i nie chcieli nas przepuścić przez bramki. Niezgodnie z planem. Powód - bilet typu Feltham - Gatwick 'London not included'. Victoria to jest 'London'. Potrzebujemy bilet uwzględniający ścisłe centrum na trasie. Ludzi przy kasach zatrzęsienie. Jedna kasa otwarta. Co oni tam robią wszyscy w sobotę o 6:58? Pojebani? Mamy dwie minuty. Zauważyliśmy kasy samoobsługowe. Jaki bilet potrzebujemy? Nie wiadomo. Na polach bawełny tego nie uczą. Ma być bilet i tyle. To wstukujemy dwa bilety travel card off peak na strefy 1-2. Tak na wszelki wypadek. £7.2/osobę. Potwierdzam wybór. Za minutę odjeżdża pociąg. Błąd Windowsa XP, no kurwa. Klnę na czym świat stoi. Magda klika 'ok' na okienku błędu. Bilety się drukują. Yay! Mamy 30 sekund do odjazdu pociągu.

Biegniemy do bramek. Zapierdalamy jak króliki po koksie. Ludzie się rozstępują przed nami jak woda przed Jezusem. Mijamy ekipę studentów wracającą z imprezy. Drą ryje na cały wielki dworzec. 'RUN'. Mamy kibiców. To biegniemy. Dobiegamy do bramek. Mam zaciśnięte poślady bo dalej 'rzadko' się czuję. Zbliżamy się jak tajfun. Z wielkimi walizkami. Murzyni postanowili zrobić co do nich należy i widząc nas na horyzoncie machających nowymi, świecącymi biletami otworzyli posłusznie najszersze bramki. Powinni byli tak od razu. Konduktorka gwiżdże, pociąg jest gotowy do odjazdu. Wskoczyliśmy, a drzwi prawie przytrzasnęły nam dupska. Następny przystanek: Gatwick.

Będę umilał Magdzie podróż. Zapomniałem się psiknąć antyperspirantem ;)
I pierdzę na gęsto.

Docieramy na lotnisko. Idziemy we wskazaną strefę, gdzie chodzi wokół kolejki hindus i krzyczy 'Vancouver anyone?'. Podchodzimy. Bierze od nas paszporty i macha ręką. Idziemy za nim schodami na dół. Check-in jest na dole w pomieszczeniu przypominającym piwnicę. Tylko nasze linie, Air Transat, mają check in w piwnicy i krzykliwego przewodnika. Tropikalny klimat jak na UK.

Nie tracimy jednak nadziei. Jedi nie tracą nadziei. Idziemy na boarding. Bramka 38 z 38, pierdylion kilometrów dalej za odprawą. Sto lat później stoimy pod brameczką. Kawusia, pierdusia, wchodzimy. Nie ma opóźnienia, dobrze jest. Wkraczamy na pokład zajebistego samolotu typu Airbus A whatever-whatever. Ładny, biały, niebieska skórka. Spędzimy tu następnych 10 godzin.

Pierwsze co rzuca się w oczy - brak systemów multimedialnych w siedzeniach. Wtf? Zawsze są na dłuższych lotach. Krecha. Mam kilka sezonów Star Wars: Clone Wars w telefonie. Przeżyję ;) Magda nie ma nic. Wyślę jej blootem pełnometrażówkę Clone Wars. Będzie ją miała za 4 godziny ^_^

Siadamy na swoich miejscach. A tu magia jakaś. Puff! I z sufitu co 10 metrów wyjeżdżają seksowne telewizorki CRT 14" :) Kurwa mać, myślałem że czasy komuny mamy już za sobą. I 14"? Are you fucking kidding me? Bez teleskopu ni chuja.

Miła pani wita nas na pokładzie samolotu i opowiada nam o tutejszych klimatach:
- śniadanie za 12 dolarów
- kocyk i klapka na pysk za 7 dolarów
- słuchawki za 3 dolary

Łojajebię :) Mamy tylko lunch i tajemniczy snack. Respect. Do obu rozpustnych dań napoje gratis.

Za nami siedzi uśmiechnięta, na oko 75-letnia Kanadyjka. Cieszy się, bo klimatyzacja cieknie na Magdy fotel, kiedy jej fotel pozostaje suchy. Ma powody do radości. Powiedzieliśmy stewardowi, że cieknie z klimy, to stwierdził z przekonaniem, że to normalne. Po godzinie lotu przechodzą panie wołające: 'any rubbish?'. Chciałem im powiedzieć, że ich samolot jest za duży, żeby się zmieścił do worka.

Na koniec rzecz dobra i dwie niedobre :) Dobra rzecz: dostaliśmy na snack pizzę, która była smaczna jak na pizzę na snack. Niedobra rzecz 1: pizza miała 7x7cm. Niedobra rzecz 2: zobaczcie na kolor mojej herbaty z 'chmurką' mleka :D

Dolatujemy za 2h. Magda się delektuje wykwintną herbatką, ja kończę pierwszy wpis na blog ;) Nie wiem jeszcze jak to będzie z wrzucaniem wpisów i zdjęć na bieżąco - jestem prawie pewny, że nie będziemy mieli za dużo wolnego czasu na redakcję wpisów i selekcję i obróbkę zdjęć. Mamy co prawda ze sobą wszystko co potrzebne do blogowania (smartfonik większy niż ostatnio - łatwiej się pisze, tablet, czytnik kart microUSB, sofcik do podstawowej obróbki zdjęć i lustro Pentaxa) tylko tak jak podczas naszej wycieczki dookoła świata mieliśmy kupę czasu w transporcie publicznym, tak teraz dymamy wszędzie samochodem. Zobaczymy, jak się uda wcisnąć Magdę jako drugiego kierowcę i jak nie będzie mi się chciało rzygać po drodze od skupiania wzroku na telefonie podczas jazdy autem, wówczas wpisiorki będą się pojawiały na bieżąco.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (1)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
zuzkakom
zuzkakom - 2013-10-02 05:28
Szczerze sie usmialam ^^ oczywiscie wynika to ze stylu opisania sytuacji, a nie samej sytuacji ;)
 
 
deryngs
deryngs
Magda i Maciek
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 82 wpisy82 170 komentarzy170 2814 zdjęć2814 51 plików multimedialnych51
 
Nasze podróże
12.10.2011 - 16.04.2012
 
 
17.08.2013 - 02.09.2013