2012-03-16 do 17
Nowa Zelandia, Tairua
Mamy na oku elegancki campsite. Za $33 jest darmowy net (pierwszy raz w Nowej Zelandii poza McDonaldsem). Docieramy na miejsce a tu klops. Net jest nie z kampingu, tylko z pobliskiej biblioteki. Trzeba stać pod płotem żeby działał i na dodatek necik dostępny jest tylko w godzinach jej otwarcia. Przyjechaliśmy o 17:30, biblioteka otwarta była do 17:00. Rano otwierają o 9:00, a o 10:00 jest check-out i musimy spadać dalej. Jak zawsze z netem w NZ, musiał być trick ;)
Nie żebyśmy mieli specjalne parcie na fejsa, maila czy inne takie. Mamy swoją kartę SIM (100MB tygodniowo) i do podstawowych rzeczy starczy.
[Offtop start]
Mam za to ogromne parcie na update mojego systemu na smartfonie. Wrzuciłem eksperymentalny build jeszcze w Australii. Przestała wtedy dobrze działać klawiaturka Swift X z moim własnym, blogowym słownikiem (znikał kursor). Blogi piszę na telefonie i bez szybkiego apdejta muszę cisnąć na stockowej klawiaturze. Każdą literkę manualnie. Potem przeczytać wszystko 5 razy, coby błędy nie irytowały Czytelników. Jak tylko wlecieliśmy do NZ, custom rom CM9 przeszedł w fazę nightly i aktualizacje pojawiają się prawie codziennie. Deweloperzy Swifta też wrzucili poprawki. Muszę zassać nowy system, gapps, modem i zaktualizować aplikacje. Potrzebuję 250MB. W maku jest limit do 50, z telefonu nie zassam, ostatnia szansa w bibliotece. Chciałbym też w końcu wrzucić jakieś nowe wpisy na bloga. Aktualnie (22 marca) mam gotowe 22 nowe wpisy i od groma zdjęć. Niestety, dopóki nie znajdziemy normalnego neta, nie będzie to wykonalne lolz.
[Offtop stop]
Poszliśmy usiąść w Bibliotece. Mamy WiFi. Jest 11:00, o 12:30 zamykają. Zarzucam mój syf do ściągania. Pamiętacie 15 lat temu w Polsce dostęp dial-up przez modem 52kbps? Właśnie tak net tutaj działał. 5Kbps w porywach. Nie ma chuja na Mariolę ;)
Po kilkunastu minutach zaczęły się zjeżdżać całe rodziny z dziećmi. Każdy wyciągał swojego lapka, smartfona i innego piczona. Pod koniec nie dało się już wysłać maila. Nowa Zelandia desperacko poszukuje sieciowców. Rozumiemy dlaczego ;]
Po internetowej rozpuście jedziemy na Hot Water Beach. Przy brzegu są gorące źródła. Jednak aby mieć do nich dostęp, trzeba być tam o 9 rano lub 11 wieczorem. Wtedy jest odpływ. Siada się w mule i kopie własną łopatką swój basen. Napływa doń gorąca (nawet 60 stopni) woda i rów zamienia się w termalne źródło. Byliśmy trochę za późno, zostały nam zatem tylko ciepłe prądy w płytkiej wodzie ;)
W okolicy jest niesamowity szlak do przejścia - Cathedal Cove Walk. Po drodze są białe i kamienne plaże, szmaragdowe (czy inne tam wydziwione) zatoki, las i na końcu bonus - wielka plaża położona między kamiennymi urwiskami ociekającymi wodą (padało, a jakże hrhr) i wspaniały, skalisty łuk kryjący wejście na drugą, mniejszą plażę. Cathedral Cove można zaliczyć pieszo (z miejscowości Hahei) lub kajakiem (drogi, ale legendarny sposób). Są tu naprawdę ostre widoki. Punkt obowiązkowy.
POGODA:
Pół dnia słońce, pół dnia deszcz i wiatr. 19/15 stopni.
PODLICZENIE KOSZTÓW:
- Kamping (zasilany), 1 noc, Tairua Holiday Park: NZD33
- Zakupy (chleb, mleko 2l, 2x pomidor, garść pieczarek, Coca Cola 1.5l): NZD12
ŁĄCZNIE: NZD45