2012-01-15 do 18
Indonezja, Java, Yogyakarta
Początków Yogya (aka Jogja) można szukać w połowie 18go wieku, kiedy książę Mangkubumi zbudował Kraton i mianował się sułtanem.
Aktualnie Yogyakarta jest kolebką javajskich tradycji, sztuki i nauki. Znana jest także z oporu stawianego przeciw kolonistom.
Kiedy w 1948 miasto było pod okupacją Holendrów, patriotyczny sułtan, stawiany przez wielu na równi z Bogiem, przeniósł swoją siedzibę do leciwego już Kratonu, pałac swój oddając rebeliantom.
Holendrzy, obawiając się gniewu milionów zwolenników sułtana z Javy, nie odważyli się użyć przeciw niemu siły. Tym samym, dzięki wsparciu ze strony sułtana, po odzyskaniu niepodległości w 1949 Yogya zyskała status specjalnego regionu (cokolwiek to znaczy hehe).
W pociągu ogarnęliśmy organizacyjną kuwetę. Mamy na oku kilka hoteli i wstępny plan pobytu. Wszystko w GPSie ;)
Wyszliśmy z dworca około 7 rano. Trzeba znaleźć hotel. Oszczędzając sobie latania z plecakami przysiedliśmy na chwilę w Guesthouse Andrea (świetny staff, niezłe ceny, tylko brak wolnych pokoi). Mój leniwiec ochlewał się poranną kawusią, kiedy ja biedny maszerowałem po okolicy w poszukiwaniu spania na naszą kieszeń ;)
Wszystkie hotele w promieniu kilkuset metrów (sprawdziłem z 10) były zajęte w 100%. Znaleźliśmy jeden pokój w klimatycznym hotelu Setia Kawan. Wykraczał trochę poza nasz budżet (IDR170k za pokój z AC), ale chwilowo nie mamy alternatywy. Bierzemy na jedną noc. Jest 7:30, check in jest o 13:00. Zostawiamy bagaże i idziemy zwiedzać miasto, szkoda czasu na paziowanie ;)
Spacerek po Jogji to sama przyjemność. Wąskie uliczki w backpackerskiej dzielnicy (ulica Sosrowijyan, 200 metrów na południe od dworca) są mega. Jakby zatrzymał się czas.
W pobliżu jest ogrom hoteli, restauracji, okienka przyjmujące pranie, agencje turystyczne, mały market, bankomaty i skutery do wynajęcia. Czego trzeba więcej :]
Na miejscu do dyspozycji mamy trzy pełne dni. Poza wycieczką po mieście, zamierzamy także odwiedzić pobliskie świątynie - buddyjski Borobudur i hinduski Prambanan.
Nasz spacerek zaczynamy od głównej ulicy ze sklepami - Ji Malioboro. Nie ma tu stacji metra, drapaczy chmur, ani burżujskich sklepów. Są za to oldschoolowe małe sklepiki, stoiska i bazary z lokalnymi rzeczami. Magda kupiła ładną sukienkę za 10 zł ;) Ice tea za 2000 rupii to standard. Minęliśmy dwa markety (Pasar Beringharjo) wypchane po brzegi miejscowym staffem. Sprzedawcy nie są nachalni, atmosfera panująca w eterze jest przesympatyczna.
Pierwszy dłuższy przystanek robimy w niegdysiejszym Holenderskim forcie - Benteng Vredebung. Jest w centrum, po drodze, wejście niedrogie (IDR4k) i miejsce jest warte poświęcenia godzinki lub dwóch.
Siedząc sobie na zimnym murku podszedł do nas ochroniarz. Nie dostaliśmy tonfą w łeb, za to dostaliśmy elegancki guide, wprowadzenie historyczne i zaproszenie na indonezyjski balet. Ludzie w Yogya są niesamowici. Niestety, dress code nie pozwalał nam na zobaczenie imprezy. Bilety kosztowały 13 dolarów. Drugi raz mamy problem z wejściem na podobny event przez wieśniackie ciuszki ;)
Wszystko wskazuje na to, że wybierając się na wycieczkę dookoła świata warto wziąć wielofunkcyjne ubrania, nadające się do Indii (na syf), na plażę (przewiewne i szybko schnące), w góry (ciepłe i praktyczne), cywilizowane (do Chin, Singapuru, Australi i innych takich) i stonowanie eleganckie (na balet, koncert jazzowy czy operę). Lol :)
Nadszedł czas na Kraton (1755 - 1756), czyli sułtańskie miasto w mieście. Spora część poświęcona jest na muzea i wystawy. W jednej sali można zapoznać się z portretami i drzewem genealogicznym rodziny królewskiej. W innej jest przegląd dorożek. Po drodze można zobaczyć wystawy instrumentów muzycznych i broni. W samym centrum znajduje się ozdobna wielka hala Bangsal Kencana (Golden Pavilion). Do dzisiaj odbywają się tutaj ważne ceremonie i inne pierdoły, podczas których wejście jest niemożliwe.
W Kratonie brakuje sprzątaczki. Budynki są jako tako zachowane, ale generalnie jest syf. W sali z portretami sułtanów było (dosłownie) pół centymetra kurzu na ramach obrazów. Remont także by się przydał. Mimo wszystko warto tu zaglądnąć. Tym bardziej, że wstęp kosztuje IDR10k na łeb.
Ostatnie dwa przystanki to Mesjid Besar i Taman Sari. Besar jest średni, brudny i przy bramie jest skupisko miejscowej żulerni, ale będąc w pobliżu można tu podskoczyć.
Taman Sari (1758 - 1765) jest w porządku, acz dalej część okolicy to ruiny będące spuścizną po wojnie i trzęsieniu ziemi w 1865. Sułtani sobie tutaj paziowali w wolnym czasie. Projekt Taman Sari wykonany został przez portugalskiego architekta. Architekt niestety został zgładzony na rozkaz sułtana, chcącego ukryć i zatrzymać dla siebie pokój rozkoszy. Niepoprawny dupek i rozpustnik ;)
Zaczęło się zbierać na deszcz. Wracamy do hotelu. Nasz pokój powinien już być gotowy. Wróciliśmy. Były nawet dwa pokoje do wyboru - z klimą za IDR170k i z wentylatorem za IDR135k. Obie opcje mają wliczone w cenę śniadanie. Lecimy ekonomicznie i wybieramy tańsze rozwiązanie :)
Nasz hotel, Setia Kawan, wydaje się być najciekawszym i najbardziej klimatycznym hotelem w okolicy. Na ścianach są lokalne malowidła, przypominające cycatych kosmitów. Wszędzie są jakieś smaczki: rzeźby, obrazy, detale. Wspólny pokój dzienny jest spory z ratanowymi meblami. W każdym pokoju jest łazienka. Dla łowców spokoju do dyspozycji jest niewielki taras na piętrze.
Oczywiście nie obyło się bez wpadek :) Pokoje nie mają okien, w kiblach nie ma umywalki. Fail ;) Obsługa ssie tyłek po całości. Mieszkają przy hotelu i sami korzystają z hotelowych udogodnień. Cały czas smrodzą papierosami (co irytuje, bo 'okna' w pokojach są od strony korytarza, więc wali fajami non stop). Jedyny hałas w całym obiekcie to także zasługa obsługi. Oglądają do późnej nocy telewizję na pełny regulator i drą ryje. I najlepsze na koniec. Wszystkie (także tańsze) hotele i restauracje w okolicy oferują darmowy Internet. Tylko w naszym hotelu trzeba było płacić IDR7k za godzinny voucher na net. Głupota, ponieważ dosłownie wszyscy goście hotelowi (włącznie z nami) szli jeść i pić do pobliskich knajp. Nasz hotel nie zarabia więc ani na Internecie, ani na jedzeniu. I dobrze im tak :) Chciwe parówy.
Drugiego dnia wypożyczyliśmy skuter na dwie doby (IDR60k za dobę za nowy automat - Honda Vario). Pojedziemy sobie zobaczyć Prambanan i Borobudur. Tak jest ciekawiej, szybciej i ponad dwukrotnie taniej. Paliwo jest ekstrenalnie tanie. Pełny bak kosztuje $1. Za IDR15k jeździliśmy dwa dni. Polecamy.
Zaczynamy od Prambanan. Trochę ciężko wyjechać z miasta (układ ulic jest dziwny i nietrudno natknąć się na jednokierunkową drogę), ale jak już się wyjedzie to wystarczy jechać cały czas prosto jakieś 20 kilometrów ;) Zależnie od ruchu i agresywności jazdy, przejechanie trasy zajmuje od 30 do 60 minut. Po drodze praktycznie brak kierunkowskazów, zatem radzimy przygotować się do jazdy wcześniej. Standardowo, GPS załatwia sprawę.
Prambanan jest świetnym przykładem na to, z jakim rozmachem stawiano świątynie 1200 lat temu w okresie rozwoju kulturalnego Hindu na Javie. Cały kompleks powstawał między ósmym, a dziesiątym wiekiem. Mnogość szczegółów i dbałość o detale chłości.
Kompleks składa się z czterech świątyń: Candi Shiva Mahadeva (Prambanan), Candi Lumbung, Candi Bubrah i Candi Sewu. Warte zobaczenia są tylko dwie - pierwsza i ostatnia. Lumbung i Bubrah to sterta kamieni porozrzucanych w miejscu, gdzie niegdyś stały świątynie.
Wejście do Prambanan kosztuje $13 na osobę i naszym zdaniem to za dużo. Nie żeby nie było warto, ale to ⅓ ceny za trzydniowy pass do Angkor Wat (raczej nie ma co porównywać). Wielki Mur był tańszy prawie dwukrotnie, wejście do Taj Mahal kosztowało tyle samo. Mimo to trzeba odwiedzić Prambanan - jest świetny i w świetnym stanie.
Dzień później wybraliśmy się do pięknego Buddyjskiego Borobuduru. Jest trochę dalej niż Prambanan (z 40 kilometrów) i jedzie się doń ponad godzinkę. Jednak jak się już dojedzie, zaparkuje skuterzastego i stanie przed świątynią, wówczas trudy podróży zostają wynagrodzone ;)
Cały kompleks jest lepiej zachowany i bardziej niż Prambanan zadbany. Wejście jest co prawda jeszcze droższe, ale mimo wszystko warto (choć $15 to i tak za dużo). Składając ceny za wejście do obu świątyń i transport do kupy, suma robi się dość pokaźna. 56 dolarów za wejściówki + 135 000 rupii ($14) za skuter z paliwem = $70 (PLN215), czyli więcej niż całodzienny budżet dla dwóch osób. Utniemy z żarcia ;)
Tutaj dopuścić się muszę niewielkiej dygresji. Sprawa jest dla mnie na tyle ważna, na ile przykra i wymagająca duchowego wsparcia całego świata w akcie żałoby. Na starych, liczących sobie 12 wieków podłogach Borobuduru stała się rzecz straszna. Mój ukochany Samsung Galaxy S II i9100 CM7 nightly w 116-stej odsłonie (EDIT z 21go lutego 2012: już jest ICS Android 4.0 CM9, Sammy jesio działa hrhr) runął z impetem, w gumowym pokrowcu, z folią na szybie Gorilla Glass ® z wysokości 40 centymetrów na piekielną podłogę, której bezwzględna twardość przyczyniła się do obtłuczenia i lekkiego obkruszenia szyby na wyświetlaczu mojego smartfona [*]
W okolicy można odwiedzić jesio dwie świątynie - Candi Pawon i Candi Mendut. W porównaniu do Borobuduru i Prambanan to małe i świeże wypierdki mamuta. Odkryte niecałe 200 lat temu stoją sobie dumnie w wioskach pośród kur, kogutów i pań z lodówkami turystycznymi i pierdołami oferującymi ten syf na sprzedaż za 1000% normalnej miejskiej (w porównaniu do Yogja) ceny.
Poddaję pod wątpliwość ich polot do handlu i mimo, że nikt nic od nich nie kupuje, to pewnie za sprzedaną butelkę Coli cała 20 - osobowa rodzina wpieprza ryż przez tydzień. Nie żebym ich nie lubił, ale nawet rozumiejąc ich słabą sytuację finansową nie przepadam za ciągłym błaganiem, smyraniem i jęczeniem o kupno czegokolwiek.
Na wyspie Java, jadąc w stronę Bali i Lomboku, mieliśmy trzy misje. Chcieliśmy zobaczyć Borobudur i Prambanan (przy Yogyakarcie) i czynny wulkan Bromo (przy Surabaya).
Generalnie rzecz ujmując, mieliśmy zacząć wycieczkę po Indonezji od zachodniej części Javy (Jakarta). Następnie mieliśmy udać się pociągiem na wschód do Jogja (Borobudur i Prambanan), dalej pociągiem do Surabaya (Bromo), pociągiem do Banyuwangi (port na wschodzie Javy, łączący Javę z Bali), promem do Gilimanuk (port na zachodzie Bali przy Javie) i busem do Denpasaru.
Tak wyglądał plan podróży publicznym transportem z Jakarty (w sumie to z Yogyakarty) na Javie do Denpasaru na Bali. Sam transport miał pochłonąć dobę w środkach komunikacji i 2 dodatkowe noce w miastach (które mamy gdzieś) po drodze (Surabaya i Denpasar). Dodatkowo z Surabaya trzeba by było zorganizować sobie transport, możliwe że ze spaniem, pod Bromo i z powrotem. Aproksymując koszty spania po drodze na IDR100k za noc i transport do Bromo i z powrotem na IDR80k (nawet bez noclegu) dla dwóch osób oraz biorąc pod uwagę aktualne ceny transportu publicznego, otrzymalibyśmy kwotę w wysokości IDR540k na pysk (dla 2 osób IDR1080k - czyli ponad milion rupii) za ciężki, czasochłonny i niewygodny transport z Yogyakarty do Denspasaru, wliczając w to odwiedzenie wulkanu Bromo. Skomplikowane i drogie.
Z czystej ciekawości w Jogja popytaliśmy się o oferty w lokalnych agencjach turystycznych. Okazało się, że można wykupić set transportowo spaniowy z Yogyakarty do Denpasaru za 320 do 440k rupii na łeb.
Set przewidywał transport mini AC busem z Yogja pod Bromo (wyjazd o 8:30 rano, przyjazd pod Bromo około 20:00), spanie w jednym z czterech hoteli do wyboru (stąd różnice w cenie - widełki) i wyjazd spod Bromo do Denpasaru o 9:00 rano (dzienny autobus) lub o 17:00 po południu (nocny autobus). Zdecydowaliśmy się na hotel pod samym wulkanem i z 800k rupii udało się nam zejść do IDR700k.
Spod Bromo do Denspasaru mamy jechać w nocy. Tym samym oszczędzimy sobie latania i spania w brudnym i zasyfionym mieście Denpasar. Przyjedziemy spokojnie rano i tak samo spokojnie udamy się do portu w Padang Bai, skąd zorganizujemy sobie transport na wyspę Lombok i na położone na północ od Lomboku wyspy Gilis. Cała przyjemność transportowo - zwiedzaniowa ma zająć nam tym samym o dobę mniej, wszystko ma być znacznie prostsze (teoretycznie hrhr) niż przy użyciu publicznego transportu. Dodatkowo oszczędziliśmy lekko ponad IDR350k. Szybko, taniej i sprawniej.
Mam jesio ochotę więcej pozanudzać o samej Yogyakarcie. Otóż jest zajebistym, klimatycznym, średniej wielkości wiosko-miastem o lekkim smrodzie w powietrzu, w którym nie brak także magii i ciepłej atmosfery. Ludzie w Yogya są przesympatyczni, inni niż w innych zakątkach Indonezji, które przyszło nam odwiedzić (w pozytywnym tego stwierdzenia znaczeniu). Oczywiście, jak wszędzie, zawsze znajdzie się jakiś dupek na chama opychający coś (przeważnie batik), ale tutaj w żadnym stopniu nie umniejsza to klasie miasta. Odczucia po pobycie tutaj są pozytywne, polecamy wszystkim z czystym sumieniem.
Spadajcie czym prędzej z Jakarty i udawajcie się do Yogya ;) Tylko rozważcie przy tym, czy samolotem nie będzie taniej niż pociągiem lol.
POGODA:
Fajna. Od rana ciepło, a w słońcu bardzo ciepło. 35 stopni w południe, ale szybko spada do około 25 wieczorem. Chmury czy nie chmury, krem do opalania to mus (pamiętajcie, że przez chmury też się da zjarać; promieniowanie przechodzi przez chmurki - wiedzą coś o tym moje nadudzia dookołokolanowe po dwudniowej jeździe skuterem harhar). Warto mieć także na uwadze, że (prawie) codziennie między 15 a 16:00 pada deszcz i stan ten się utrzymuje do późnego wieczora. I pisząc 'pada', mam na myśli że serio pada. Nie tak europejsko, tylko tak indonezyjsko.
PODLICZENIE KOSZTÓW (dla dwóch osób):
- Hotel, Setia Kawan (3 noce): IDR305k
- Transport, wycieczka (2 dni) Yogya - Bromo - Denpasar: IDR700k
- Wejście Prambanan: IDR234k
- Wejście Borobudur: IDR270k
- Wejście Benteng Verdebung: IDR8k
- Wejście Kraton + pozwolenie na robienie zdjęć: IDR22k
- Pranie (6kg): IDR30k
- Skuter (2 doby) + paliwo: IDR135k
- Zakupki (sukienka IDR30k, 8x woda IDR40k, mleko 1.5l IDR12k, lody w maku IDR2k, 20x ice tea IDR60k, prowiant na drogę do Bromo i do Denpasaru IDR93k, pierdoły IDR140k): IDR337k
- Śniadanie (1. Dzień), Andrea Hotel (2x set: tosty z masłem i dżemem + kawa IDR20k, 2x ekstra kawa IDR8k): IDR28k
- Obiad (1. Dzień), kończyliśmy pizzę i kluchy z Jakarty, jami: IDR0k
- Obiad (2. Dzień), City Mall, parter (lokalne jedzenie, pyszna zupka; na wagę - meatballsy, noodle, krakersy, sosy itd. + 2x herbata w butelce a'la Coca Cola): IDR72k
- Obiad (3. Dzień), hiszpańska restauracja z darmowym netem przy naszej ulicy (gado - gado IDR17k, noodle z warzywami IDR18k, woda 1.5l IDR5k, ciasto lodowe IDR20k, płonący deser specjał IDR30k): IDR90k
Łącznie: IDR 2 270 000