Geoblog.pl    deryngs    Podróże    Na Końcu Świata    Tranzyt - z Hanoi do Hue. Witamy w Wietnamie! Temple of Literature i uliczne jedzonko
Zwiń mapę
2011
05
gru

Tranzyt - z Hanoi do Hue. Witamy w Wietnamie! Temple of Literature i uliczne jedzonko

 
Wietnam
Wietnam, Hanoi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19840 km
 
2011-12-05

Wietnam, Hanoi



Czas w Hanoi cofa się o godzinkę do tyłu. Przyjechaliśmy o 6:00 lokalnego czasu. Nie słyszeliśmy ani jednej pozytywnej opinii o mieście, jesteśmy więc przygotowani na najgorsze ;)



Chcieliśmy zostać tutaj noc lub nawet dwie, ale przedłużyliśmy soczyście pobyt w okolicy Guilin w Chinach, więc trzeba teraz z czegoś uciąć hehe. Hanoi traktujemy zatem jako punkt tranzytowy z Guilin do wietnamskiego Hue.



Hanojski obskurny dworzec zbudowany jest w myśl indyjskich designerów sprzed 40 lat :) Nie ma jednak ni syfu, ni smrodu - ot pozytywne zaskoczenie. Nocny pociąg do Hue mamy dopiero o 19:00. Do tego czasu pokręcimy się po centrum.



Centrum? Jasne ;) Po wyjściu z dworca jesteśmy na piaskowej drodze. Dookoła milion taksówek i stare budy, w których niegdyś pewnie były sklepy. To jest pierwszy raz od dawna, kiedy nie mamy GPSa (brak map). W Nanning nie mieliśmy neta i skończyły nam się środki na karcie. Choćbyśmy się zesrali to nie mamy teraz jak ściągnąć choćby wektorowej poglądówki :)



Patrząc na dworzec i okolicę, jesteśmy pewni, że nie jesteśmy w centrum, a dworzec za naszymi plecami to jakiś wypierdas na przedmieściach. Na przystankach i znakach nie ma słowa po angielsku. Jesteśmy skazani na łaskę losu lub, co gorsza, szczerzących rozkosznie zęby taksówkarzy.



Gdzieś na skrzyżowaniu polnych dróg zagadujemy do taxi drivera. Coś kuma, szok. Wyciąga mapę i pokazuje nam gdzie jesteśmy. No to my wyciągamy LP z mapą i pokazujemy gdzie chcemy dotrzeć, czyli dworzec główny Hanoi. Taksiarz bierze kartkę i proponuje $20 tłumacząc, że to 20 km. Chyba nie srał dzisiaj. Na nasz gust, nawet za taki dystans, cena nie powinna przekroczyć $5. Targujemy się, tłumaczymy kierowcy, że jest pierdolnięty, ale gość jest nieugięty. Stanęło na $8. To i tak znacznie za dużo, ale nie mamy wyjścia. Jedziemy.



Po 5 minutach stajemy gdzieś w mieście, taksiarz twierdzi że jesteśmy i wyciąga łapę po kasę. To ja wyciągam GPSa bez map, żeby zobaczyć przebyty dystans. Sammy twierdzi, że przejechaliśmy dokładnie 3,5 kilometra, a nie 20 hehe. Wierzymy bardziej w koreańską precyzję elektroniki, aniżeli w pieprzenie taksiarza. Nienawidzę ich :) W życiu nie damy $8 za taki kurs. Chowamy trzy dolce i dajemy $5 temu gejowi. Drze się na mnie. Magda wyciąga nasze rzeczy z auta. Mówię typowi, że jak nie przestanie mnie wkurzać to możemy iść prosto na policję. Dalej się drze. Obudził smoka ;) Myślałem, że zrobię mu krzywdę. 105 kg i 185 cm kontra 55 kg i 155 cm. Stanąłem wyprostowany, zrobiłem poważną minę wykręcając twarz w grymasie dezaprobaty i huknąłem na tego fiuta. Zmiękł w sekundę, wziął $5 i pojechał. I tak dostał za dużo.



5 minut później zauważyliśmy, że ekologiczna torba z pysznymi kanapkami, słodyczami i plastikowymi kubeczkami została w samochodzie. Mam nadzieję, że kanapki się zepsuły, ciastka pokruszyły oraz że taksiarz dostał sraczki od tego wszystkiego. A te $3, których nie daliśmy kierowcy wyleciały gdzieś po drodze ;)



To nie koniec dobrych wieści z pierwszych spędzonych w Wietnamie chwil. Stoimy pod wielką mapą przy jeziorze. Nie ma tu naszego dworca. Konfrontujemy jezioro z tej mapy z naszym LP. Do dworca głównego mamy przynajmniej 4 kilometry. Zostaliśmy wyruchani. Lol :)



Pytamy ludzi o kierunek. Robi się jasno. Idziemy twardo obładowani wszystkim co mamy. Pytamy dalej, średnio co 5 minut. Docieramy do miejsca, gdzie trzy zapytane o dworzec osoby wskazują trzy różne kierunki. Wtf? Sprawdzamy po kolei, kto miał rację. Idziemy we wszystkie trzy punkty. Dworca jak nie było, tak nie ma :) Magda wypatrzyła kafejkę o dumnej nazwie "Wifi Caffee". Idziemy. Pewnie kawa będzie droga i niesmaczna, a neta albo nie będzie wcale, albo będzie wolny hrhr.



Kawiarnia okazała się darem z Niebios. Zastaliśmy czyste kible western style. Kawa tania i pyszna. Darmowy i ekstremalnie dobrze działający net 4mbps urywa tyłek. Jesteśmy wniebowzięci :)



Umyłem ryj, jest lepiej. Posiedzieliśmy tu dobre 3 godzinki. Dostosowaliśmy plan wycieczki do ostatnich zmian. Zdecydowaliśmy się potraktować Saigon jako tranzyt i nie spędzać tam żadnej nocy. Zamiast tego dodajemy 2 noce do Nha Trang. Wolimy mniejsze miasta. Spisaliśmy też do Springpada dokładne dane pociągów i kursów, żeby pokazać paniom w ticket office na dworcu :) I co najważniejsze, zassałem wszystkie offlinowe mapy na cały Wietnam i jeszcze na Kambodżę. Tak przygotowani idziemy po bilety.



Teraz znalezienie dworca to bułka z masłem ;) 100 metrów w dół ulicy, w prawo, jesio raz w prawo i tyle. Masakra, że rdzenni Hanojczycy nie wiedzą gdzie jest ich dworzec. W kasie biletowej powoli i ostrożnie dukam pani jakie bilety potrzebujemy posiłkując się zapiskami sporządzonymi w kafejce. A ta odpowiada mi płynnym angielskim uśmiechając się nieznacznie ;) 2 minutki i mamy bilety na cały Wietnam huehue.



Aż dziw bierze, że każdy kogo spotkaliśmy rozmawia po angielsku. I to nie tak jak Hindusi, gdzie ich płynny angielski rozumieją tylko oni. Wietnamczycy rozmawiają normalnie. Takie przynajmniej odnosimy wrażenie pierwszego dnia :)



Fajnie by było zostawić gdzieś nasze plecaki i przejść się po okolicy. Przy samych kasach siedzi babiczka z Chrzanowa pełniąca rolę szafkowego klucznika. Za 8h przechowania bagażu w dwóch wielkich szafkach skasowała nas 40.000 (40k) dongów. To odpowiednik $2. 20k dongów (VND) to dokładnie $1. Idziemy się przejść. Mamy przynajmniej 7 godzin.



Pierwszy raz w Azji widzieliśmy bagietki! Latając w poszukiwaniu dworca na każdym rogu siedziała pani ze świeżymi bagietkami. Jami. Znalezienie pycha bagiety to nasz topowy priorytet w tej chwili ;)



Dziwne - jak o 8 czy 9 rano były dziesiątki stoisk z jedzeniem na ulicy, tak teraz (około 10:00) nie było ich prawie wcale. Tym bardziej krucho było z bagietkami. Wietnamczycy zeżarli wszystkie na drugie śniadanie lol.



Poszukiwania trwają, zdychamy już z głodu. Mijamy jakiś ładny park z ogrodem i klimatycznymi budynkami. Navi w łapę i już wiemy, że za plecami mamy Temple of Literature - jedną z głównych atrakcji Hanoi. Wrócimy tu później ;)



Znaleźliśmy w końcu bagietkowe stoisko. Wpieprzyliśmy po bagiecie z jajecznicą, sosem i ogórkiem i zadowoleni poszliśmy ponownie do Wifi Caffee hehe. Popisaliśmy blogusie i ogarnęliśmy inne sprawy przyjemnościowo - organizacyjne. Kawa w łapę i wracamy do Temple of Literature.



Trzy lata temu cena za bilet wejściowy wynosiła 5k dongli. Teraz podskoczyła nieznacznie, do 55k dongli hehe. Świątynia Literatury została wzniesiona w 1070 roku przez cesarza Ly Thanh Tong'a i jest ukłonem w stronę konfucjonistów, naukowców i ludzi literatury. Pierwszy w Wietnamie uniwersytet powstał w 1076 roku właśnie tutaj. Od 1442 spisywano historię kształcenia i miejsca urodzenia tutejszych doktorantów. Główne prace remontowo - renowacyjne zostały przeprowadzone dopiero w 1920 i 1956 roku. Temple of Literature jest wyjątkowym i jednym z najlepiej zachowanych miejsc z tego okresu w Wietnamie. Ponadto odwiedziny świątyni są świetną odskocznią od zatłoczonych dookoła ulic Hanoi. Definitywnie polecamy!



W Temple of Literature posiedzieliśmy grubo ponad 2 godzinki. Mieliśmy jeszcze z 3 godziny do odjazdu pociągu do Hue, udaliśmy się zatem na niewielkie jedzeniowe zakupy i na misję poszukiwania obiadu ;) Jesteśmy bardzo ciekawi wietnamskiego żarcia.



Kupiliśmy kiełki fasoli mun (cały worek za 20 groszy), sałatę, pomidory, ogórka, paprykę chili, świeży serek tofu, chrupiące bułeczki, banany, sos słodko - pikantny chili, Oreo i wodę. Natknęliśmy się też na bardzo ciekawą uliczną restaurację. W budce koleś przyrządzał jedzenie. W budynku było kilka nalewaków do browara. Przed budynkiem były porozstawiane małe stoliki i dziecięce krzesełka. Było pełno ludzi, każdy chlał piwko i wcinał ogromne ilości pięknie wyglądającego jedzenia. Przyłączyliśmy się do towarzystwa :)



Na początek po browarze na łeb (7k dongli = 1 zł hehe). Kufelki jak z barburki, trochę brudne, ale nie ma się co pierdołami przejmować :] Browar pyszny! W dwie minuty się skończył, trzeba było wziąć następny. Mniam. Zamówiliśmy też pieczone ziemniaczki i sałatkę "z ogrodu". Spodziewaliśmy się zwykłych frytek i kapusty, ale to co dostaliśmy przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Półksiężyce z ziemniaków zapiekane w chrupiącej spicy panierce, do nich sos sojowy z chili, sałatka z siekanymi świeżymi orzechami, ekstra dressingiem, kapuchą, ogórkiem, pomidorem, kiełkami i jakimiś dziwnymi warzywami. Pychota. Jeszcze do piwa mieliśmy orzeszki. Jedzonko razem z czterema piwami wyniosło w sumie 112k dongli, a więc $5,5. Ostro. Jakbyśmy mieli zostać kilka dni w Hanoi, to innej stołówy byśmy nawet nie szukali. Mamy nadzieję, że reszta wietnamskich posiłków będzie na poziomie tych z ulicznej knajpy dla ubogich :)



Lekko wcięci, uśmiechnięci, z odpowiednim ekwipunkiem jedzeniowym idziemy na pociąg. Docieramy do naszego przedziału bez niespodzianek. Nigdy nie spaliśmy jeszcze w pociągu na górnych wyrach. Teraz będziemy mieli okazję. Upper berth hard sleeper lolz :)



Standard wietnamskich pociągów odbiega trochę od tych chińskich. Są z 10 lat starsze i inaczej zaprojektowane. Na górnych łóżkach mamy tyle miejsca, że nie mogę grubej dupy obrócić. Ciągle walę się w łeb, a wycieczka do kibla to nie lada misja. Nie jesteśmy też pierwszymi pasażerami używającymi pociągowej pościeli - prześcieradła są podżółkłe, a poduszki usłane włosami poprzednich użytkowników. Aż chce się wtulić w pościel i iść spać :)



Tak sobie leżymy i czytamy grzecznie, aż do przedziału wchodzi jakiś pazio i macha hotelowymi ulotkami. Mamy już na oku dwa hostele za $10, ale daliśmy szansę się panu wygadać ;) Pan proponuje pokój za $8, darmowy odbiór busem z dworca i dodatkowo jak nam się nie spodoba, to nie musimy nawet za transport płacić. Proponowany hostel jest na tej samej ulicy co wypatrzone wcześniej hoteliki. Mamy darmowe taksi i dodatkową alternatywę. Kierowca z kartką z naszymi imionami ma czekać rano na dworcu. Podoba nam się :)



Sama jazda pociągiem wzbudza mieszane uczucia. Po pierwsze śmierdzi spalinami. Lokomotywa to diesel. Po drugie jest za zimno. Klima tak wali prosto w mordę, że nie być chorym po takiej nocy to prawdziwe wyzwanie ;) Po trzecie tubylcy na chybił trafił używają sobie różne łóżka, więc jest spora szansa na to, że wchodząc do swojego przedziału trzeba będzie wywalić jakiegoś stefana ze swojego łoża ^^



POGODA:

Bardzo dobra: 26/18, słonecznie.



PODLICZENIE KOSZTÓW (dla dwóch osób):

- Pociąg Hanoi - Hue: $65

- Taxi dworzec na zadupiu - "centrum": $5

- Kawusia x2 VND30k + herbatka x2 VND30+ piwko x4 VND40k: VND100k

- Bagietka na ciepło z jajkiem, sosem i ogórkiem x2: VND30k

- Wejście do Świątyni Literatury: VND110k

- Zakupki (pieczywko, warzywa, słodycze, tofu, owoce, picie, sos, pierdoły): VND120k

- Depozyt plecaków: VND40k

- Obiad, knajpa na ulicy (pieczone ziemniaczki, sałatka, 4x piwo): VND115k



Łącznie: $70 + VND515k
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (1)
  • w lokalnych szlafrokach ;]
    rozmiar: 886,75 KB  |  dodano 2 lata temu
     
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
deryngs
deryngs
Magda i Maciek
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 82 wpisy82 170 komentarzy170 2814 zdjęć2814 51 plików multimedialnych51
 
Nasze podróże
12.10.2011 - 16.04.2012
 
 
17.08.2013 - 02.09.2013