2011-11-23 do 24
Chiny, Hubei, Wuhan
Doszliśmy do wniosku, że lubimy pociągi ;) Zawsze dzieje się coś ciekawego. W drodze do Wuhanu poznaliśmy miłego chińskiego żołnierza i kilku pociągowych policjantów hehe.
Usiedliśmy na naszych miejscach w wagonie. Podszedł policjant i zaczął coś mówić po chińsku. Nawijał dobre 2 minuty. Nie zrozumieliśmy ani słowa ;) Naprzeciw nas siedział młody chłopak z chińskiej armii. Starał się robić za tłumacza, chociaż angielski miał cienki jak Polsilver ;] Dał jednak radę i koniec końców z niewielką pomocą translatora wytłumaczył nam sytuację.
Policjant polubił nas jak wchodziliśmy do pociągu i dlatego był tak uprzejmy, że zaproponował nam darmową zamianę miejsc z naszych, w zatłoczonym wagonie, na miejca w pustym wagonie restauracyjnym. Propozycję oczywiście przyjęliśmy z rozkoszą, oszczędzając sobie tym samym słuchania chrząkania, ziewania i mlaskania :) Droga przebiegła bezstresowo i minęła szybko.
W Wuhanie także korzystaliśmy z CouchSurfingu :] Tym razem naszym hostem był Imran - wykładowca z projektowania ubrań z Pakistanu. Po doświadczeniach z Hindusami byliśmy trochę zdystansowani do korzystania z uprzejmości ludzi z tamtych stron globu. Imran na szczęście okazał się bardzo spoko. Chałupka fajna, mieliśmy oddzielny pokój. Przydałaby się może pomocna ręka pokojówki, ale ogólnie nie było źle. Pozwoliłem sobie tylko umyć kuchnię, ponieważ korzystaliśmy z niej czasem i położony na blacie talerz ciężko było później odkleić ;p
Mieliśmy tu tak na prawdę tylko 2/3 dnia na zwiedzanie. To nie za wiele mając na uwadze fakt, że miasto jest masywne, goni Shanghai i prawie podwoiło swoją populację w ciągu ostatnich 5 lat hehe (do 8 czy tam 10 milionów, bagatela).
Miasto jest bardzo ciekawie położone. Przez środek przepływa ogromna rzeka Yangzi i wszędzie dookoła rozlokowane są największe w Chinach fajowe miejskie jeziorka. Generalnie podoba nam się tutaj, acz zaczynamy odczuwać przesyt wielkimi metropoliami. Nie możemy doczekać się mniejszych i spokojniejszym miejsc, najlepiej zaściankopodobnych ;]
Chcąc zobaczyć jak najwięcej, musieliśmy ułożyć optymalny pod względem logistycznym plan dnia. Pojechaliśmy autobusem w okolicę Yellow Crane Tower, używanej niegdyś jako wojskowy posterunek obserwacyjny. To definitywnie piękne i spokojne miejsce, warte kurewsko wysokiej ceny za wejście (Y90 na osobę). Dookoła samej Yellow Crane Tower znajduje się świetnie zorganizowany park. Wejścia we wszystkie jego zakątki są w cenie biletu. Szczególnie polecamy przedstawienia, które odbywają się mniej więcej w połowie drogi od kas biletowych do samej wieży, na pierwszym piętrze w klimatycznym budynku z kiblami i drewnianym statkiem przy wejściu (o 12:30, 14:00 i 16:00). Można posłuchać chińskiej genialnej operetki czy Ody do Radości wygrywanej na kilkudziesięciu różnej wielkości dzwonach.
Wieża także robi bardzo dobre wrażenie. Znajduje się na szczycie niewielkiej góry w środku miasta, zatem widoki są całkiem niezłe. Obok Yellow Crane Tower jest dzwonnica z ogromniastym dzwonem, w który dzwonnik bije wielkim badylem o pełnych godzinach.
W okolicy Yellow Crane Tower znajduje się kolonialny budyneczek, w którym kminiono jak wypieprzyć w kosmos dynastię Qing :) Nie jesteśmy jednak fanami wojskowych wdzianek i innych takich, zatem oszczędzając po 40 yenów na łeb, poszliśmy dalej - w kierunku Changchun Temple.
Taoistyczna Świątynia Changchung swoje korzenie zaczęła zapuszczać jeszcze za czasów dynastii Han. Nie było nam jednak dane zobaczyć białego posągu Laotzu, gdyż świątynia była w remoncie. W ramach rekompensaty poszliśmy do mega hiper duper polecanej w Lonley Planet restauracji o tej samej co świątynia nazwie - Changchun Temple Vegetarian Restaurant.
Jak na wegetariańską restaurację przystało, w menu prawie brak wegetariańskich dań mweheheh. Dupa zbita, trzeba znowu wpieprzać mięcho. Zamówiliśmy polecany w LP i świecący od oleju Sizzling Beef Platter (plasterki ziemniaków i prosiaka), do tego wzięliśmy bambusa z papryką, kiełkami i syfiastą, tłustą mielonką, starter złożony z ociekających tłuszczem "pasztecików" wypchanych marchewką i świeże warzywka przypominające genetyczny miks szczypiorku z sałatą typu rocket. Warzywa także sążnie oblane olejem ze świni. Obrzydlistwo! No ale zapłaciliśmy za to 116 yenów, więc trzeba było żreć. Na domiar złego, jedzenia starczyło na dwa dni. No przecież się nie zmarnuje ;)
Dobrze, że drugiego dnia Imran dał kulinarny popis i ugotował nam przepyszne pakistańskie (w sumie identyczny smak jak ma południu Indii) jedzonko: curry z kurczakiem i warzywami, curry z mieloną wołowiną i plasterkami ziemniaków oraz herbatę masala (czarna herbata z cynamonem, goździkiem i czymś tam jeszcze). Imran saves the day! Dzięki niemu nie musieliśmy jeść samego tłustego restauracyjnego syfu. Jego dania były 100x lepsze i zrobione w oparciu o lekki jogurt, zamiast o świński tłuszcz.
Późny wieczór pierwszego dnia i poranek dnia drugiego i zarazem ostatniego, przeznaczyliśmy na standardowe sprawy organizacyjne. Bloguś, foty, CS i plany zwiedzaniowe w następnym mieście - Changsha. Oglądnęliśmy też razem z Imranem kilka odcineczków "Friends" sesese. Jak zawsze dobre.
Siedzimy sobie spokojnie, planujemy, pakujemy się powoli, myjemy, wpieprzamy, chilloutujemy, aż coś nas tknęło żeby ponownie sprawdzić godzinę odjazdu na biletach. A tu szok hehe, pociąg mamy 2 godziny wcześniej niż nam się wydawało, Imran mieszka z 15 km od dworca, są godziny szczytu i dodatkowo mamy 1h20min do odjazdu pociągu hrhr.
Była to wystarczająca motywacja, żeby ruszyć tyłki i dosłownie 10 minut później łapaliśmy już taxi. Niestety za głupotę się płaci, dlatego odchudziliśmy portfel o 35 yenów za taxi, zamiast o 4 yeny za autobus.
Poprosiliśmy po chińsku taksówkarza, żeby ruszył dupę (Google Translator rox!). Starał się, ale korków i świateł nie przeskoczy. Zdążyliśmy na styk, dosłownie 10 min przed odjazdem pociągu. Głupi ma szczęście ;)
I tyle pisania stąd ;) Popisalibyśmy dłużej, ale nie ma o czym ^^ Następny przystanek - Changsha. Dzięki i do zobaczonka folks!
POGODA:
Tutaj już nie mamy na co narzekać ;) Około 20 stopni w dzień i z 12 w nocy. Słoneczko i tylko niewielki smog.
PODLICZENIE KOSZTÓW (dla 2 osób):
- Bilet Wuhan - Changsha: Y140
- Bilety autobusowe x4: Y16
- Wejście do Yellow Crane Tower: Y180
- Zakupki (chleb Y7, miód Y9, dżemik Y7, ciastka zbożowe Y4, owoce Y18, inne pierdoły Y20): Y65
- Taxi Imran - dworzec: Y35
Śniadanie (1. Dzień), McDonalds (Big Mac Menu Y16,5 + Chicken Wrap Menu Y15,5 + 2x lody Y6): Y38
- Obiad (1. i 2. Dzień), Changcha Vegetarian Restaurant (Sizzling Beef Platter, Bambusowe gówno, tłusta przystawka i warzywka + piwo): Y116
Łącznie: Y551