Geoblog.pl    deryngs    Podróże    Na Końcu Świata    Ponad 2000 lat historii - Terakotowa Armia, Tong Paradise, Big Goose Pagoda, Old City Walls, Drum Tower, Bell Tower i Muslim Market
Zwiń mapę
2011
19
lis

Ponad 2000 lat historii - Terakotowa Armia, Tong Paradise, Big Goose Pagoda, Old City Walls, Drum Tower, Bell Tower i Muslim Market

 
Chiny
Chiny, Xian
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 17610 km
 
2011-11-19 do 22

Chiny, Shaanxi, Xi'an



Późnym popołudniem dotarliśmy do Xi'an. Słońce chyliło się już co prawda ku zachodowi, dalej jednak mogliśmy zobaczyć klimatyczny kształt dworca, wielki plac i piękny stary mur okalający nieprzerwanie centrum miasta.



Począwszy od Zhou, 11 wielkich dynastii już od XI wieku p.n.e. rezydowało właśnie tutaj. Wspomnieniem zamierzchłych czasów może być choćby licząca grubo ponad 2000 lat Terakotowa Armia pierwszego imperatora, Qin Shi Huang'a, któremu przypisuje się także zjednoczenie Chin.



Do czasu destrukcyjnej dla miasta rebelii (X wiek n.e.) mającej na celu obalenie dynastii Tang, Xi'an było potężną metropolią skupiającą władców, żołnierzy, handlarzy, mnichów i poetów. Miejsce z tak ciekawą historią, dzisiaj staje się nowoczesnym kolosem, który przypominać zaczyna bardziej Shanghai, aniżeli tradycyjne chińskie miasto sprzed 2 tysięcy lat. Lol :)



Umówieni byliśmy z naszym CouchSurfing.org hostem - Eithanem z Meksyku, który po ukończeniu studiów w USA uczy tu angielskiego (dobra fucha). Podał nam dokładny adres po angielsku i chińsku. Łapaliśmy taxi z godzinę - nikt nie znał adresu. Dopiero kierowca tuk-tuka (odpowiednik indyjskiej rikszy) wiedział gdzie jechać, za co skasował nas o połowę więcej (Y20) hehe. Drań ;)



Mieszkanie, tak jak właściciel, było czyste :) Chatka fajna jak na kawalerkę. Eithan nawet dał nam swoje wielkie wyro i wbrew naszej woli sam bidny spał na kanapie.



Chęć wcięcia czegoś dobrego i dziabnięcia małego browara kazała nam ruszyć podpasione dupska i pójść, zgodnie z rekomendacją Eithana, do pobliskiej taniej i brudnawej budy z jedzeniem. Zjedliśmy paskudne żarcie (mała owieczka na patyku i lane kluski na wodzie w wielkiej misce z trzema kawałkami szczypiorku), popiliśmy je ciepłym piwem i udaliśmy się na misję zwiedzania okolicy :)



Xi'an w nocy wygląda niesamowicie. Jest pięknie oświetlone i pełne budunków w tradycyjnym, chińskim stylu. Mur dookoła centrum cały świeci i wygląda świetnie. Główna ulica od South Gate aż do Bell Tower (chcieliśmy ją zobaczyć, ale była w remoncie) wygląda jak żywcem zwalona z Shanghaju.



Pierwszy dzień ukoronowaliśmy browarami w dwu przeklimatycznych knajpach. Ceny wrocławskie ;] W drugiej knajpie poznaliśmy amerykańską (podpakowaną podwójnymi cheesburgerami) dziewczynę Eithana i ich znajomych. Towarzystwo było mieszanką amerykańsko - angielsko - meksykańsko - holendersko - polską. Polski był też właściciel pubu, no ale kilka lat był w Nowej Zelandii, więc przecież z Polską już nic wspólnego nie miał ;) Kilka zdań wymieniliśmy zatem po angielsku hrhr.



Dostaliśmy szota tequili. Fajnie ją tu piją. Plasterek cytryny posypują z jednej strony cukrem, z drugiej zaś kawą i siup w ten głupi dziób :) Ethan musiał rano iść do pracy, więc poszliśmy spać. Włączył mi się już tryb browarowej cysterny, ale nie wypadało nalegać, żeby zostać dłużej ;)



Drugiego dnia rano powinności musiała stać się zadość, zatem zdecydowaliśmy się na odwiedziny Qin Shi Huang'a i jego skromnej Terakotowej Armii. Cała przyjemność leży kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Najlepiej wycieczkę zacząć z dworca kolejowego. Stojąc twarzą do wejścia, po prawej stronie stoją białe miejskie autobusy nr 306 lub mniejsze zielone busy. Oba typy jadą do terakotowych ziomali za Y7.



Trudno uwierzyć, że Terakotowa Armia stała ukryta pod ziemią przez ponad dwa tysiące lat. Dopiero w 1974 roku dokopali się do niej rolnicy, wiercący dziurę pod studnię.



Qin Shi Huang nakazał stworzenie armii, aby ta chroniła go w zaświatach przed zaginionymi duszami. Popularna jest także teoria, że armia miała umożliwić cesarzowi sprawowanie władzy po śmierci. Jakby nie było, odkrycie jest wielkie, a także ciekawe. Na miejscu armia jest rozlokowana w trzech salach. Trzecia sala skupia przywódców oraz ich konie (72 figury). W drugiej sali jest 1300 wojowników, z czego 5 można zobaczyć z bliska. Pierwsza sala przypomina ogromny hangar lotniczy i kryje w sobie aż 6000 wojowników i koni. Tutaj nawet widać rozmach ;) Dodatkowo do zobaczenia jest dość ciekawe muzeum i panoramiczne kino, wyświetlające historię powstania armii, oczywiście tylko po chińsku ^^



Aby zobaczyć Terakotową Armię, w kasie należało zostawić 110 yenów na pysk. To bardzo dużo w porównaniu do innych wejściówek w Chinach. Gwoli porównania, wejście na Wielki Mur Chiński kosztowało Y45 i naszym zdaniem, wraz z Taj Mahal, prezentuje najlepszy stosunek jakości wrażeń do ich ceny. Coś mają w sobie te cudy świata :)



Pogoda w trzeci dzień była super, co widać na fotkach ;) Deszcz padał bez przerwy, było zimno (z 7 stopni), wilgotno i nieprzyjemnie. Nie powstrzymało nas to jednak od niewielkiego 10 kilometrowego spacerku.



Zaczęliśmy od Tong Paradise. Piękne wejście, ale w dupach im się poprzewracało z cenami - Y90 od osoby. Zrobiliśmy kilka fotek z zewnątrz i musiało nam to wystarczyć. Wnioskując ze zdjęć z Internetu, właściwie wszystko co chcieliśmy tam zobaczyć było na zewnątrz, więc no big deal ;)



Następny przystanek to Big Goose Pagoda. W 620 roku została przeniesiona z Indii przez mnicha Xuan Zang'a. Przez ostatnich 19 lat jego życia, wraz z ekipą innych mnichów, tłumaczył jakieś papierki, które są w użyciu po dziś dzień. Jedna z najbardziej popularnych książek w chińskiej literaturze: "Journey to the West" zainspirowana była podróżami Xuan Zang'a.



Pagoda robi dobre wrażenie, ale nie powaliła nas z nóg. Wejście na górę kosztowało Y50. No bez jaj ;) Znacznie ciekawsza niż Big Goose Pagoda jest ogromna, ciągnąca się przez przynajmniej pół kilometra fontanna wypełniona miedzianymi figurkami. Rzeźbiarz odwalił tutaj kawał dobrej roboty. Z artystycznego punktu widzenia, fontanna chłości.



Naszła nas ochota na jakiś amerykański film w kinie. Przygotowaliśmy wcześniej na wszelki wypadek lokalizację dwóch kin w nawigacji - jedno kino znajduje się przy Big Goose Pagoda (4D Cinema), drugie natomiast z 6 km dalej, przy wschodniej bramie i jest największym kinem w Xi'an. W tym pierwszym grają same chińskie crap'y, drugiego kina, mimo godzinnych poszukiwań w deszczu, nie znaleźliśmy hehe.



Na poprawę humoru poszliśmy do chińskiej restauracji. Była paskudna, ale na szczęście nie za droga. Chyba powoli dochodzimy do wniosku, że chińska kuchnia nie jest najwyższej klasy (mimo, iż czasem smaczna). Produkty są raczej niskiej jakości i wszystko pływa w oleju. Kilka razy mieliśmy już tak, że w zamówionym daniu z kurczakiem, zamiast mięsa są same skórki. Oni je chyba bardzo lubią :) Na razie najlepsze jedzonko (na prawdę pyszne!) było w Shanghaju (śniadanie z Jing i ostatni obiadek) i Pekinie (dumplingsy w małych knajpach, obiad przy Temple of Heaven i jedzonko z Nancy i Mortenem w wietnamskiej knajpie). Poza tym najsmaczniejsze żarcie to McDonalds, PizzaHut, kanapki z dżemem lub miodem i chińska zupka z worka hrhrh. Stwierdzam z czystym sumieniem, że generalnie kuchnia indyjska jest porządniejsza.



Po obiedzie mamy do wyboru dwie opcje powrotu do domu. Pierwsza opcja to łapanie taxi w godzinach szczytu (niewykonalne) lub przyjemny godzinny spacerek w ostrym deszczu (5 km). Taxi odpada, więc idziemy piechotą. Buty i spodnie przemokły dość sążnie, ciuchy pod kurtką pozostały za to suche jak pieprz. Kurtka żeglarska za 99 zł z Decathlona wymiata! Po takiej przechadzce Magda zaczęła mi kaszleć brzydko. Wzięła indyjski odpowiednik gripexu i wywaliłem ją do wyra. Rano było lepiej :)



W ostatni dzień pogoda była piękna. Przejrzyste powietrze i śliczne słońce nie dały nam siedzieć w domu. Pociąg mamy ok. 19:00, o 17:30 trzeba wyjść z chałupy, zatem spokojnie do 16:00 można się poszwędać tam, gdzie nas jeszcze nie było ;)



Poszliśmy wzdłuż muru na bazar muzułmanów, zwany tutaj Musilim Market (za Drum Tower, idąc od South Gate). Spacer przy murze był mega. Z lewej strony rzeka, z prawej murek, ścieżka zadbana, ładna, pełna zieleni i dodatkowo przygrywa klimatyczna i spokojna chińska muzyka. Chilloucik.



Musilim Market (Musilim Quarter) jest zatłoczony i pełny gównianego jedzenia i tandety. Kolejny raz zjedliśmy skórkę z kurczaka z sosem sojowym w starej bułce (co nazywają tutaj kebabem drobiowym). Chcieliśmy kupić coś do podgryzienia (zamiast obiadu) i jakieś suwenirki. Ciężka to misja, gdy 90% handlarzy chce porządnie naciągnąć turystów. Udało nam się jednak kupić kilka pysznych słodkości w dobrych cenach, w tym ekstremalnie pyszną chałwę. Ogólnie rzecz biorąc, większość stoisk oferuje to samo, a głównym towarem sprzedawanym tutaj są wielkie wieprzowe wątroby (na muzułmańskim bazarze świnie sprzedają lol) oraz szyjki i nóżki drobiowe. Jami :) Widzieliśmy też jakieś wielkie zwierzęce jądra do kupienia. Ciekawe rarytasy trafiają w ich gusta kulinarne hehe.



Po powrocie z Muslim Quarter spakowaliśmy się na tyle szybko, żeby się jeszcze paskudnie pobyczyć przez chwilę. Eithan był w pracy na uniwerku, nie mieliśmy więc niestety sposobności podziękować za gościnę. Szkoda nam stąd wyjeżdżać - w kwestii klimatu Xi'an odpowiadało nam chyba najbardziej i mimo tylko jednego słonecznego dnia i wielu kulinarnych wpadek, pobyt tutaj będziemy wspominać bardzo miło ;)



POGODA:

Dwie doby deszczowe z temperaturą ok. 7 stopni w dzień (w nocy około 1), jeden dzionek słoneczny (+15). Z Xi'an jedziemy sporo na południe do sporego miasta Wuhan, gdzie powinno być cieplej i przyjemniej.



PODLICZENIE KOSZTÓW (dla 2 osób):

- Bilet Xi'an - Wuhan (pociąg "K", nocny, sitter): Y300

- Tuk-tuk dworzec - Eithan: Y20

- Piwko w knajpie x7: Y70

- Zakupki śniadaniowo-użytkowe (12 jajek Y8, woda Y22, pomidor Y2, szczypiorek Y2, 2x chleb Y16, dżemik Y7, 2x Snickers Y8, owoce Y20, kawa Y15, suwenirki Y20): Y120

- Taxi Eithan - dworzec x2: Y22

- Bus dworzec - Terakotowa Armia - dworzec: Y28

- Wejście do Terakotowej Armii: Y220

- Taxi Eithan - Tong Paradise: Y12

- Kolacja (1. Dzień), mała brudna knajpa pod domem (sałatka warzywna, cienki rosół z lanymi kluskami, młoda owieczka na patyku, piwko): Y40

- Obiadokolacja (2. Dzień), PizzaHut (średnia pizza New Orlean, sajgonki panierowane ze szparagiem, sałatka ze świeżych warzyw, zupa ziemniaczana z boczkiem, herbata mrożona, herbata czarna, dwie gałki lodów z polewą czekoladową): Y129

- Obiadokolacja (3. Dzień), jakaś tam średnia knajpa (noodle po HongKong'sku, wołowina z jakimś gównem i ryżem): Y34

- Obiad (4. Dzień), Muslim Market (kebab ze skórkami drobiowymi Y5, słodycze Y10, duża chałwa Y15): Y30

- Kolacja (4. Dzień), dom (2x noodle z torebki): Y5



Łącznie: Y1000
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (42)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (1)
  • na ulicy w Xi'an ;)
    rozmiar: 1,00 MB  |  dodano 2 lata temu
     
Komentarze (1)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
zuzkakom
zuzkakom - 2011-11-30 15:34
w MacDonald's to pewnie te same skórki z kuraka, tylko lepiej przyprawione ;P
 
 
deryngs
deryngs
Magda i Maciek
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 82 wpisy82 170 komentarzy170 2814 zdjęć2814 51 plików multimedialnych51
 
Nasze podróże
12.10.2011 - 16.04.2012
 
 
17.08.2013 - 02.09.2013