Tofino, British Colombia, Canada
20/08/2013 (Wtorek)
Z Ucluelet jedziemy do Tofino. Jest blisko. Jakieś piwo lub dwa drogi.
Samo miasto wygląda trochę bardziej turystycznie i mniej rybacko.
Jest w cyce.
Mamy zarezerwowane miejsca na skozaczoną wycieczkę pontonem Zodiak (2x200 koni). Pontoniasty pewnie szybciej płynie niż mój Peugeot jedzie na autostradzie. No jakby nie popatrzeć, dupy na auto bym nie wyrwał.
Docieramy do bazy naszej wycieczki - Remote Passages. Jakaś parka się pobrała, zamówiła prywatną motorówkę i spóźniła się godzinę na rejs. Teraz my musimy czekać godzinę, aż wrócą. Pies ich jebał. Albo nie - mamy chwilę na śniadanie. Pro. Płatki ryżowe będą musiały poczekać.
Po drodze są trzy knajpy. W dwóch nie ma miejsca. W jednej z nich menu powieszone jest wysoko na ścianie i gówno widzę. Dosłownie - same nagłówki i to na przymrużeniu oczu.
Czas zainwestować w nowe okulary. 1000 godzin na dobę przy kompie ma mało pozytywny wpływ na wzrok.
Chyba.
Trzecia knajpa wygląda najlepiej i dodatkowo nikogo tam nie ma. Zamawiamy dwie duże kawusie, wrapa burrito i tosta z łososiem.
Kelnerka jest jakaś taka z dupy. Podaje nam kawę - szczochy murzyna ze skorupką zamiast pianki. Dotknięta skorupka rozpadała się i wpadała do wypłuczyn zwanych tutaj kawą ;) Boimy się wrapa i tosta. I było czego się bać - dostaliśmy suche i mało ciekawe, niedoprawione żarcie. Oj Ty Ty ::macha palcem:: Coś czuję, że będzie chuj, a nie napiwek. Wiadomo dlaczego było pusto ;)
W Kanadzie jest ciekawie z tymi napiwkami. Tak jak w PL czy UK, napiwek wynosi normalnie 10% i zostawienie go czy nie zależy od tego, czy kelner/barman/fryzjer/taksi driver/pizza boy zrobił coś wartego dodatkowego nagrodzenia. Podlega to ocenie klienta i nie jest rzeczą nieodzowną, acz mile widzianą. W Kanadzie to element kultury. Zostawienie 10% uważane jest za niegrzeczny gest. Nie zostawienie niczego wskazuje na pierwszoklasowe chamstwo lub zwyczajny brak obycia.
Obsługująca nas pani nie dostała nic. Wooops. To za tą paskudną kawę, cipo.
Przygotowania do rejsu. Oglądamy film opowiadający o milionie rodzajów waleni, foczkach, lwach morskich i innych takich spotykanych potencjalnie na naszej trasie.
Dostajemy czerwony kombinezon ochronny i żółty gumowy sztormiak. Było gorąco. Przynajmniej do momentu wejścia na ponton. Jest szybki. 50km/h - sprawdzone z GPSem.
Płyniemy. Czapki z głów. Dosłownie. Jak nie ściągniesz czapki z daszkiem to Ci ją zwieje w minutę. Ciężko robić fotki - trzęsie i chlapie. Nie poddajemy się.
Przepływamy obok foki. Położyła się na glonach i patykach na plecach i sobie dryfuje. Totalna wyjebka. Czasem machnie nogą żeby utrzymać kurs i skierować się ryjem w stronę słońca. Sielanka. Dopóki nie wpierdoli jej orka ma się rozumieć. Przykładowo killer whale. Kojarzycie panda orkę? Taka słodka czarno-biała. Foki służą im za przystawkę. Omnomnomnom.
Dalej latają sobie orły. Ot codzienny widok. Jebańce jak upatrzą sobie drzewko lub skałkę to siedzą tam przez pokolenia. Budują gniazdo i cały czas dokładają doń materiału. Nawet przez setki lat! Gniazdo na jednej z wysp miało około 100 lat i ważyło prawie 100 kilogramów. Rekordowe gniazdka są znacznie większe.
Nasz skipper jest świetny. I ma polską żonę. Każdy tutaj ma polską żonę, mamę, babcię lub chuj wie kogo tam jeszcze. Płyniemy przez fajowe zakamarki, wpływamy między kamienne wyspy i w wyspowe zatoczki oglądać ukryte wodospady.
Dopływamy do docelowego miejsca - jakiejś tam wysepki. Główną atrakcją są naturalne gorące źródła. Z pomostu do źródeł jest pół godzinki drogi przez las. Szlak nie jest zbyt wymagający. Na całej trasie są drewniane podesty. Na prawie każdej desce podestu są wyryte jakieś pierdoły - nazwy miast, inicjały, serduszka i jakieś gejowskie teksty ;P
Źródła wymiatają potężnie. Nie są to regulowane baseniki wyłożone kafelkami z chlorowaną wodą ze źródeł termalnych, a w 100% naturalne źródła osadzone w skałach. Gorący wodospad ma 60 stopni. Wpada do pierwszego basenu i woda zeń leci dalej w stronę morza po skałach. Im bliżej morza, tym chłodniejsza woda. Wypas w chuj. Moczymy rozkosznie dupki przez prawie 2 godziny. Słońce świeci, ptaszek kwili, może byśmy coś wypili. Cieplutko, orzełki sobie fruwają, skały rzucają cień w którym można się schować.
Przychodzi rodzinka amerykańskich ofiar McDonalds'a. Każdy z nich jest symetryczny względem punktu. 20 osób musi wyjść, żeby 3 mogły wejść. Czas wracać ;]
W drodze powrotnej płyniemy inną drogą. Zatrzymujemy się przy niewielkiej wysepce opanowanej przez lwy morskie. Słiiit - przytuliłbym i wytarmosił takiego tłuścioszka.
Słońce chyli się ku zachodowi. Zachód z morza z wyspami w tle nie wygląda najgorzej ;)
Na koniec mamy miłą niespodziankę. Walenie! Dużo waleni. Na początek Grey Whales z lewej strony łajby. Czaimy się z aparatami. A tu kutas z tyłu wyskakuje. Cwany lisek. Płyniemy razem z nimi. Przez godzinę ;)
Kierujemy się powoli w stronę portu. Robi się ciemno i temperatura spadła z 25 do 13 stopni. Słońce zaszło. Cieszymy się, że mamy kombinezony i sztormiaki.
Mamy dzisiaj szczęśliwy dzień. Namierzamy orkę! I uciekła :(
Szukamy jej. Godzinę. I udało się :P Mamy całą rodzinkę. Zajebiste pandy morskie.
Jest już całkiem ciemno. Gówno widać, wracamy. Dopływamy do portu za jakąś godzinkę :)
Wycieczka udała się idealnie. Widzieliśmy po drodze wszystko co możliwe - foki, lwy morskie, orły, szare walenie i orki. Wow. Dodając do tego wodospady, wysepki i gorące źródła mamy mega kombo. Doświadczenie warte każdych pieniędzy. A na pewno $95 na pysk + tax. Chłosta.
Z 6.5 godzinnej wycieczki robi się 8.5 godziny. To jest dopiero wypas. Skipper nigdzie się nie spieszy i sam w międzyczasie wyciąga swojego Canona 1D z tubą 100-400mm. Nie ma uczucia masówki, nie ma wyścigu z czasem. Remote Passages zasłużyli na wielgachną piątkę z plusem. Stosowne oponie od nas i od reszty załogi powędrują na Google i Trip Advisor.
W biurze dostajemy ciepłą herbatkę na drogę i jedziemy dalej - do Nanaimo. Jutro płyniemy stamtąd z powrotem do Vancouver. Mamy ponad 3 godziny jazdy autkiem. Wczorajsze chlańsko i intensywny dzień nie pomagają ;)
Nie jedliśmy dzisiaj nic konkretnego, ale nie mamy już czasu na knajpy. Idealnie wyglądająca knajpa z widokiem na morze i serwująca sushi jest już zamknięta. Jest 21:30. Wpieprzamy ryżo-placka i jedziemy.
Po 23 musiałem na chwilę stanąć i przespać się pół godzinki przed dalszą jazdą. Przyżydziłem na RedBulla. Pomogło. O 00:30 docieramy na miejsce - do Bev & Sandy Bed & Breakfast.