2012-03-21 do 04-14
Wyspy Cook'a, Rarotonga
Wylecieliśmy z Auckland 21 marca (w Magdy urodziny) o 19:30. Przylecieliśmy na Rarotongę 4 godziny później, także 21 marca, z tym że wcześniej niż wylecieliśmy hehe - o 00:30. Rano wstaniemy i Magda znowu będzie miała urodziny ^^ Czas cofnął się o 23 godziny.
Śpimy w Aquarius Pacific - najtańszym hostelu pod lotniskiem. Mamy stu-miliono-osobowy dorm za 60 dolców (po 30 na pysk). Jest 2:20 i jakiś pazio koło mnie ciągle hrumka i wzdycha. Dwa wyra dalej drugi pazio włączył tryb lokomotywy. Chrapie jak pojebany. Spać nie mogę :)
Od 6 rano po pokoju kręcą się ludzie. Niestety tak to w dormie jest - idziesz spać jak ostatnia osoba idzie spać i budzisz się jak pierwsza osoba wstaje ;)
Check-out jest o 10:00. Rano szybki prysznic i idziemy na kawusię z widokiem na morze w hostelu.
Pierwszych 9 dni na Rarotondze spędzimy u Kees'a - naszego Couch Surfing hosta. Mamy wiele szczęścia, gdyż CSowców na całej wyspie jest czterech, z czego tylko dwóch aktywnych. Codziennie dostają wiele Couch Requestów. Cieszymy się, że Kees zdecydował się wybrać właśnie nas :) Przyjechał po nas o 11:00 rano pod hostel. Konkretny gość - Holender. Lubimy Holendrów.
Pierwsze odczucia oglądając wyspę z auta są niezłe. Morze i plaże wyglądają KOSMICZNIE, ale miasta nie prezentują sobą nic specjalnego. Ot miasteczka - kilka sklepów, supermarketów, bankomatów, port przemysłowy i palmy. Nie ma klimatu tropików, za to ludzie wydają się być bardzo cywilizowani. Dodatkowo jest piękna pogoda (nie ma uczucia sauny i wilgoci w powietrzu) oraz jest sterylnie czysto.
Domek Kees'a usytuowany jest przy najpiękniejszej na wyspie plaży - Muri Beach. Wypada wspomnieć także o cudownej lagunie o tej samej nazwie ;) Sama chatka jest też niczego sobie, ale desperacko wymaga usług sprzątaczki. Nie możemy wytrzymać tego klejącego syfu, zatem do obowiązków, poza organizacją spania (po pobycie u Kees'a - na następnych 14 dni) i nurkowania, dokładamy ogarnięcie chałupy. Na Rarotondze zostajemy 23 dni. Organizacja i sprzątanie zajmuje nam pierwsze 3 dni hehe. Nio ale warto. Wiemy z kim, gdzie i jak nurkujemy, mamy mega zakupy i zaklepany pobyt w świetnym hotelu (o tym za chwilę).
Zaczynamy od zakupów. Z naszej miejscowości Titikaveka jedziemy autobusem do największego miasteczka Avarua i najtańszego supermarketu CITC. Tego dnia ostatni raz podróżowaliśmy autobusem. Ludzie tutaj są tak ekstremalnie pomocni, że transport na stopa to żaden problem (a wręcz czysta przyjemność).
Mówiąc o autobusach warto wspomnieć, że jeżdżą całą dobę (jak kończą się dzienne, zaczynają się nocne) dokładnie co godzinę w każdą stronę (clockwise i anti-clockwise). W niedzielę jeździ tylko jeden autobus, ale jeździ. Respect. Pojedynczy bilet kosztuje $4. Można też kupić bilet na 10 kursów za 25 dolarów. Jak ktoś gardzi stopem (chociaż polecamy ten sposób transportu - lokalni ludzie są naprawdę niesamowici), jest to wówczas najtańsza opcja przemieszczania się na Rarotondze.
Chcielibyśmy wspomnieć tutaj trochę więcej o lokalnych mieszkańcach Rarotongi. Podobnie jak w Nowej Zelandii, to ludzie Maori. Korzenie mają podobne, wyglądają trochę jak na wyspach w Indonezji i Tajlandii, ale prezentują całkiem, ale to całkiem inną klasę!
Na lotnisku przywitały nas celniczki z kwiatami we włosach i pan grający na gitarze i nie oczekujący niczego w zamian (opłacony z góry hrhr). Przy wyjściu z lotniska stoi zastęp pań. Witają każdego i pytają o miejsce, do którego każdy z osobna zmierza. Chciałoby się je standardowo spławić olewczym 'nie twój interes' czy podobnym miłym zwrotem, ale szybko sobie przypomnieliśmy, że nie jesteśmy już w Azji :) I całe szczęście - panie tylko organizowały nieodpłatnie transport i wskazywały drogę ;)
Pierwszego dnia zgubiliśmy się trochę i nie mogliśmy znaleźć wejścia w uliczkę przy której mieszka Kees (potrzebny nam gps? Nieeee, po co hehe). Zapytaliśmy randomowej pani przy drodze czy może ona wie jak mamy trafić do Kees'a (sporo osób go zna, gdyż ma tu swoją firmę zajmującą się filtrami wody do domów i basenów). Pani nie wiedziała i usłyszeliśmy tylko pełną babcinej troski odpowiedź "I would love to help you my dear, but I don't know", zamiast krowiego azjatyckiego 'I don't knooouuuu, not my probleeeeem' hrhrh. Bardzo miło :)
Wróćmy do organizacji. Zaczynamy od spania. Misja nr 1: szukamy hotelu w rozsądnej cenie, bez jedzenia (gotujemy sami), z kuchnią i przy Muri Beach. Budżet max 120 dolarów za noc. Nie mamy telefonu, nie chcemy za bardzo zużywać transferu na necie u Kees'a, bierzemy zatem mapę, offline GPSa i ruszamy na spacer. Będziemy wchodzić do wszystkich hoteli po drodze, oglądać i pytać :)
Mijamy kilka ciekawych mieszkań wakacyjnych. Brak recepcji i żywej duszy. Tylko telefon.
Docieramy do kolejnego domku (Atui) i widzimy krzątającego się pana. Właściciel :) Chatki - studia prezentują się nieźle - 2 pokoje, kuchnia, kibel, pełne wyposażenie, przy głównej drodze i minuta do plaży. Cena nas satysfakcjonuje - 90 dolarów. Niestety, zbliża się Wielkanoc, wszystko zarezerwowane. Dupa.
Dalej są przyzwoite wille - Te Menava czy jakoś tak. Jest recepcja! Yay, zapytamy się o ceny. Zamknięte ;) Przy drzwiach wisi telefon. Podnosimy słuchawkę i zgłasza się jakaś pani. Cena za noc: 1500 dolarów. Mwahahha. Pierdolnięci!
Idziemy dalej. Zaczęło padać. Tutaj jak pada, to serio 'pada'. Byliśmy akurat przy gównianych domkach "Muri Retreat" w środku puszczy pełnej owadów 15 minut od plaży. Był też właściciel, który mimo iż burakowaty i swoimi bungalowami za 170 dolarów nie prezentował totalnie nic, okazał się dość miły i dał nam zepsutą parasolkę :) Szczerze mówiąc, z parasolką lub bez, jeden wał - 30 sekund i pływamy od stóp do głów. Nio ale twardo trzymamy parasol i idziemy dzielnie przed siebie ^^
Kawałek dalej trafiamy do kafejki internetowej. Postanawiamy zaniechać dalszych pieszych poszukiwań, zasiąść wygodnie i korzystając z naszego skajpa i neta ogarnąć wstępnie hoteliki. Książka telefoniczna w jedną łapę, przewodniki w drugą i lecimy z koksem. Zawężyliśmy nasze opcje do około 30 miejsc. Zdążyliśmy zadzwonić do 10. Tylko w 3 są miejsca. Przynajmniej wiemy gdzie iść :) Ale to już jutro, teraz wracamy na obiadek.
Kees ma do dyspozycji 3GB Internetu miesięcznie. Sprawdził pozostały transfer. Została ponad połowa, a jest już końcówka miesiąca ;) Mamy przyzwolenie na zużycie wszystkiego jeśli mamy taką potrzebę i ochotę! Dodatkowo Kees zaproponował nam nielimitowane korzystanie z telefonu i rozmów lokalnych (wszystko ma w abonamencie hehe). W praktyce oznacza to tyle, że rano spokojnie i bez stresu ogarniemy całą organizacyjną kuwetę. Dodatkowo powrzucamy nowe wpisy na bloga (zajmie to przynajmniej kilka poranków - mamy 22 wpisy do wrzucenia!) i co najważniejsze, zassam nowy system CM9 na stabilnym kernelu 4.0.4 hrhr.
Nastał nowy dzień ;) Podzwoniliśmy jeszcze trochę i mamy z 5 opcji. Wszystkie przy Muri Beach. Wrzucam do GPSa i idziemy. Przelecieliśmy się do końca trasy i wszystko już wiemy. W sumie nie musieliśmy nawet iść dalej po wizycie u naszego niekwestionowanego faworyta - Muri Beach Resort. Poszliśmy sprawdzić konkurencję tylko z przyzwoitości ;)
Napiszemy trochę więcej o znalezionych hotelach na każdy budżet, zaczynając od Muri Beach Resort właśnie hehe. O mamo! Co oni nam z głowami zrobili. Pani na recepcji (lokalna kobitka) jest ekstremalnie profesjonalna i tak wspaniała, że aż chce się tutaj zostać bez względu na cenę. Widzimy po samej recepcji i placu przed nią, że nie stać nas na taki standard ^^ Rezort leży przy samej plaży i widoki stąd są NIESAMOWITE! Piękna niebieska laguna, dwie wysepki niedaleko i wszędzie CZYSTO. Tak czysto jak nasza ciekawość, przez którą idziemy zobaczyć bungalowy - studia. Wchodzimy do pierwszego lepszego i odjęło nam mowę :) Wszystko lśni, kuchnia czysta, wyro z czystą pościelą, jacuzzi, klimcia, leżaki, ława i taki ogólny spas, że dajemy z miejsca 4 gwiazdki. Uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo, gotowi z przykrością opuścić obiekt, ale przed odwrotem w tył rzucamy pytanko o cenę. "Ile?". "A na jak długo?", pyta pani. "14 dni" odpowiadamy pełni nadziei i czekamy na cud. "120 dolarów za noc", odrzekła recepcjonistka; "i cztery śniadania tropikalne gratis", dodała. "Na drugi tydzień oferujemy bungalow przy samej plaży, z dwoma kiblami i o wyższym standardzie, cena pozostaje bez zmian". Tym nas tylko dobiła hrhr. Grubo poleciała ;) Akurat tyle możemy przeznaczyć! Hahahahah! Zajarani jak wietnamskie dziecko lizakiem, z szerokim bananem dokonujemy rezerwacji. Pierwszy raz w życiu czujemy, że będziemy spać w miejscu przynajmniej dwukrotnie przewyższającym nasze najśmielsze oczekiwania w stosunku do ceny. Widzieliśmy inne rezorty za więcej niż 300 dolców za noc i wierzcie bądź nie - są słabsze. Polecamy Muri Beach Resort tak gorąco, że bardziej się nie da.
Drugą całkiem niezłą opcją jest apartament Atui House. Za 90 dolców jest bardzo dobry (acz słabszy niż w Muri Beach Resort) standard. Położenie jest także słabsze (przy drodze kontra przy plaży), ale jak 30 dolarów różnicy to za dużo lub gdy w Muri Beach Resort brak miejsc - opcja też jest świetna.
Na koniec lokacja najbardziej budżetowa, acz dalej wyśmienita. Szczególnie dla samotnie podróżujących. Nieopodal Muri Beach Resort znajduje się Vara's Beach Resort. Położony jest tak samo wspaniale jak Muri, ale w ofercie ma dodatkowo dorm (bardzo czysty i schludny) za 25 dolarów. To tylko jeden z kilku przykładów ukazujących, że nawet na Rarotondze da się spędzić dłuższą chwilę za rozsądne pieniążki.
Spanie mamy ogarnięte i czas zająć się misją nr 2: znalezieniem odpowiedniego miejsca do nurkowania. Zamierzamy zrealizować składający się z pięciu nurkowań tematycznych kurs zaawansowany PADI Advanced Water Diver. Wybór trudny nie był, gdyż na wyspie jest 'tylko' pięć firm specjalizujących się w nurkowaniu. Obdzwoniliśmy wszystkie i mamy zwycięzcę. Padło na Dive Rarotonga. Angielski właściciel, szkocka instruktorka, oferują 6 zejść pod wodę zamiast pięciu, przyjeżdżają po nas codziennie przed nurkowaniem i odwożą nas później do domku i dodatkowo mają najlepszą cenę - 380 dolarów za cały kurs (konkurencja ma od 450 do 495 dolców). Brzmi wspaniale. Ale niestety po dwóch dniach nurkowania z Dive Rarotonga musimy zamieścić niewielki edit.
EDIT (po trzecim nurkowaniu):
Wszystko wygląda dobrze tylko na papierze. Opiszemy co nam się podoba i co nam się nie podoba. Zacznijmy od dobrych rzeczy. Sprzęt wypożyczany na kurs jest drogi, sprawny, porządny i taki, że aż im go zazdroszczę ;) Właściciel (Ed - wydaje się być spoko) przyjeżdża po nas zawsze punktualnie. Motorówka, którą pływamy nurkować jest nowa, wygodna i szybka. Ogólnie: wszystko co jest związane ze sprzętem i organizacją czasową jest super. Byłoby 5 gwiazdek, ale niestety jest 'ale'. A nawet kilka. Instruktorzy są bardzo doświadczeni. Tak bardzo (2500+ dive'ów), że aż znudzeni. Szkotka jest niesamowitą wieśniarą, zachowuje się tak niepoważnie i daje tak kurewsko zły przykład, że powinni jej zabrać licencję. Zachowuje się jak upośledzona umysłowo: wydaje różne dzwięki, każe się nazywać BOB (aka Boat Beach - Łajbowa Dziwka), jak jełopy na jej poziomie nurkują z nią i zachowują się jak podwodne wandale (depczą, urywają rafę, nie uważają jak, w co i gdzie płyną), wówczas instruktorka nie zwraca na to uwagi. Babeczka pływa bez pianki i w samych majtach rozkraczając mi się przed oczami i świecąc szkockim kokonem. I na koniec najlepsze. Mieliśmy dive tematyczny "underwater naturalist" (podwodny naturalista), gdzie głównym tematem jest ochrona podwodnego życia, dbanie o wszystko co spotykamy na swojej podwodnej drodze i takie tam. Jedna z zasad mówi jasno, że kategorycznie nie wolno zabijać jednych zwierząt, aby nakarmić nimi inne. Co robi pani szkotka - jełopka? Ma przy sobie nóż (nie powinna go mieć - na Rarotondze nie ma roślin ani lin, w które można się zaplątać, ani nie ma też agresywnych zwierząt) i używa go do niszczenia podwodnego świata. Podczas naszego nurkowania traktującego o dbaniu o to wszystko, panienka na naszych oczach nadziewała na nóż żyjące na rafie jeżowce, obcinała im na żywca kolce i dawała innym rybom na pożarcie. Niebieskie Triggerfishe były wniebowzięte - nieczęsto mogą zjeść 'obranego' na w pół żywego jeżowca. Słowo daję, że po kursie napiszę o tych obłędach do PADI podając imię i numer identyfikacyjny. Aż jak to piszę to się gotuję lol. Drugi instruktor - Paul - też jest gówno warty. Razem ze swoją koleżanką śmieją się z konkurencji, ich braku profesjonalizmu i niedbałości o bezpieczeństwo. Jak razem twierdzą, bezpieczeństwo klientów to ich priorytet. Mówią jak to będą dbać o wszystko, tych co pierwsi zużyją powietrze będą eskortować na 'safety stop' i czekać aż ci wypłyną pod samą motorówkę. Ależ nic z tych rzeczy - każdy robi safety stop samemu i mniej doświadczeni nurkowie (czyli poniekąd my) lub olewający teorię i niechlujni studenci (80% młodych nurków) zdani są na siebie. Napomnieć tylko muszę, że zbyt szybkie wyjście na powierzchnię i brak safety stop zwiększają drastycznie ryzyko wystąpienia choroby dekompresyjnej. Prędzej czy później ktoś zrobi sobie krzywdę z tak chuja wartymi instruktorami. Tip: Dive Rarotonga to firma idealna tylko dla tych, którzy potrafią zadbać samemu o siebie pod wodą. Instruktorzy mają porządnie wyjebane ;) I jeszcze jedna rzecz jest karygodna. Płatność jest tylko z góry, zwrotów w żadnym wypadku nie ma! Jak zapłacisz za kurs z góry, a po pierwszym nurkowaniu coś się stanie, nie wiem, cokolwiek - zapalenie ucha, sraczka lub skręcenie dupy - zapomnij o jakimkolwiek zwrocie (sam chciałem zrezygnować po trzecim divie - kolejny raz dopadło mnie zapalenie lolz). Tym samym proponujemy korzystać z usług Dive Rarotonga z zaznaczeniem, że pełna płatność nastąpi dopiero na końcu kursu, a gdy to nie będzie możliwe, wówczas lepiej wybrać inną firmę. Biorąc pod uwagę za i przeciw, Dive Rarotonga dostaje ocenę 2/5, gdzie 2 jest tylko dlatego, że sprzęt jest bardzo dobry.
Koniec editu :)
EDIT 2 (przed czwartym divem, dwa dni później):
Jak pisałem już wcześniej, znowu dopadło mnie zapalenie. Tym razem oberwały zatoki. Bez względu na głębokość nurkowania (pływając w basenie jest to samo), czuję dyskomfort i ciśnienie. Zaczęliśmy od telefonu do Dive Rarotonga. Pierwsza myśl - powinienem zrezygnować z dalszego nurkowania (przynajmniej przez kilka dni, a następny dive jutro rano). 100 dolarów zwrotu byłoby w porządku. Niestety, jak już wspomniałem, zwroty kasy nie są możliwe. Przekładamy zatem ostatni dzień nurkowania na najpóźniejszy możliwy termin. Lecimy w sobotę w nocy, najbezpieczniej będzie kontynuować kurs w piątek rano. Nie ma miejsc. Postanowiłem skoczyć do lekarza (koszty leków i konsultacji pokrywa ubezpieczenie). Mam kolejną kurację antybiotykową. Chcielibyśmy odwołać dalsze dive'y, ale szkoda kasy i czasu na robienie ponownie kursu w przyszłości. Dzwonimy znowu do nurków. Napiszę w skrócie: szkocka debilka postanowiła za naszymi plecami, że i tak nie będę w stanie nurkować (to się zgadza). Na nasz termin czwartkowy umówiła innych ludzi, a w piątek nie ma już miejsc na łodzi. Tym samym razem z Magdą tracimy możliwość nurkowania, a dodatkowo zgodnie z regulaminem, nie mamy prawa do zwrotu pieniążków za nieodbyte divy. Zostaliśmy zatem wstępnie wyruchani na przynajmniej 200 dolarów lol. W tym momencie musiałem przestać być grzeczny i zniżyłem się do poziomu rozmówcy. Dopiero jak zacząłem mówić ich językiem, sytuacja zaczęła wracać na poprawny tor. Dałem im wybór - albo zwrócą nam stosowną kwotę, albo zdecydują się nas okraść i po kolei załatwię kilka rzeczy:
- idę na policję zgłosić incydent,
- zostawiam stosowną, wyczerpującą opinię na TripAdvisor,
- piszę maila do PADI, dokładnie opisując zachowanie firmy, zwracając szczególną uwagę na brak profesjonalizmu instruktorów, czyli naruszanie zasad bezpieczeństwa i narażanie studentów na ryzyko podczas nurkowania, podwodny wandalizm, zabijanie nożem ryb i totalny brak wykładów czy chociaż wyrywkowego sprawdzania wiedzy podczas zaawansowanego kursu,
- zamieszczam stosowne wpisy na lokalnych forach oraz forach dla podróżników.
Przerosło to kompetencje wrzeszczącej szkotki-szczotki, zatem (mimo iż minutę wcześniej twierdziła że nie ma w pobliżu szefa), przekazała szefowi słuchawkę i ustaliliśmy sposób rozwiązania problemu.
Ed zaproponował zwrot 200 dolarów. Czyli da się ;) Dodał jeszcze na koniec, że aby otrzymać zwrot mamy podpisać klauzulkę mówiącą o tym, że nie umieścimy opinii na TripAdvisor oraz że nie wyślemy maila do PADI. Nieźle. Zwrot odbierzemy, podpiszemy dokument, ale i tak wrzucę opinię na net - takie firmy powinny być zamknięte. Tą klauzulką (czyli szantażem - jak napiszesz opinie to nie dostaniesz należnego zwrotu) tylko mnie zmotywował do dalszego działania ^^
Sprawa zatem zakończyła się tak jak chcieliśmy. Niestety nie uda nam się teraz skończyć kursu, ale co się odwlecze to nie uciecze - do Egiptu z Europy daleko nie ma ;) A woda tam jest bardziej przejrzysta niż nawet na Rarotondze hrhr.
Koniec editu 2 :)
Zagadnienia organizacyjne mamy za sobą, skupimy się teraz na opisaniu z grubsza różnych ciekawych rzeczy, które polecamy, zrobiliśmy lub chcielibyśmy zrobić.
Tak nam się spodobało Tongariro Alpine Crossing, że postanowiliśmy przejść w poprzek wyspę przez góry ;) Ciepło jak cholera, gąszcz jest sążny, trasa nienajlepiej oznaczona, ale spacerek jest w porządku. Lepiej mieć GPSa (OSMand ma stosowne mapy - trzeba je tylko zbuforować), gdyż nietrudno zboczyć z trasy. W środku szlaku można zejść kawałek w bok i wdrapać się na żądło (the niddle) aby popatrzeć na całą wyspę z góry. Mówiąc 'wdrapać' nie żartuję hehe - ¾ trasy na końcu to wspinaczka po zboczu skały przy łańcuchu (puścisz = lecisz hrhr) i ¼ na końcu zarezerwowana jest dla rzeźników; pionowa ściana w górę i stara lina z supełkami to zabawa dość ryzykowna ;) Na końcu trasy jest wodospad Papua (Wigmore), w którym można się wykąpać. Tylko proszę doń nie sikać - woda stąd jest czerpana do gospodarstw domowych ^^
W sobotę rano (im wcześniej tym lepiej, o 12 wszyscy się już zbierają) polecamy wybrać się na Saturday Market. Lokalni piekarze, ogrodnicy, wędliniarze, krawcowe, kwiaciarze i inni handlarze zbierają się tu co tydzień i sprzedają swoje produkty. Pyszne chlebki, świeże jajka oraz warzywa i owoce z ogródka to tylko część atrakcji ;) Można także niedrogo zjeść lunch, typu fish and chips za 8-10 dolarów (w tanich knajpach jest około 2x drożej). Market znajduje się w Avarua, przy wjeździe do miasta, jakieś 5 min drogi przed CITC (jadąc z Muri) po prawej stronie drogi (od strony morza). Nie da się go przegapić :)
Dla fanów snorkelingu polecamy spot przy Muri (w sumie najbardziej popularny) dokładnie naprzeciw knajpy koktajlowej "Fruits of Rarotonga". Jest tam sporo raf i od chuja rybek różnego rodzaju. Właśnie tutaj widzieliśmy kilka gryzących palce (hrhr) Mooray Eeals i piękną płaską sprinterkę z długaśnym ogonem - Eagle Manta Ray (taka wielka płaszczka, tylko że nie płaszczka hehe). Szczerze mówiąc, w tej okolicy widzieliśmy podczas snorkelingu więcej rzadkich gatunków ryb niż podczas trzykrotnego nurkowania w Avarua. Pamiętajcie tylko, że jeśli lubicie swoje palce to nie wkładajcie ich w dziury w rafach mweheh.
Plaża i laguna Muri to top top światowej klasy. Można sobie tu popływać wpław lub opłynąć okolicę kajakiem (polecamy!). Dwie malutkie wysepki (ulubione miejsca par na śluby) są dosłownie 200 metrów od brzegu. Wyglądają cudownie i fajnie sobie przy nich popływać. Snorkeling z kajaków to też dobra frajda ;) Tym bardziej, że co lepsze rezorty (przykładowo Muri Beach Resort) oferują fajne kajaki, płetwy i maski z rurką za darmo. Grzech nie skorzystać ;) Klasyczny spacer po plaży też jest tutaj mocny. Szczególnie o zachodzie słońca. Nie da się także ukryć, że miejsca te są niecodzienne fotogeniczne ^^
Na koniec jeszcze tylko musimy wspomnieć o naszym jedzeniowym faworycie - restauracji Vaima. Jest co prawda trochę drogawa (80 - 90 dolarów za starter na pół + pićko + main + deser na pół), ale warto!. Jedzenie wyśmienite, szefowie kuchni szkoleni za oceanem, profesjonalna obsługa, zajebista i wręcz pedantyczna właścicielka (to dobrze, wszystko jest na swoim miejscu), piękna lokalizacja (stoliki na plaży) i klimatyczna muzyczna to tylko część mocnych stron Vaima Restaurant. 5 gwiazdek na TripAdvisor, my tylko możemy potwierdzić że knajpa w 100% zasługuje na swoją reputację.
Szkoooodaaaaa nam będzie wyjeżdżać z Rarotongi. Mając porównanie do azjatyckich tropików wiemy, że Wyspy Cook'a to miejsce piękne, magiczne i koniec końców warte wydania trochę większych pieniążków. Planując tu pobyt ponownie, definitywnie dołożylibyśmy przynajmniej tygodniowy pobyt na (teoretycznie) jeszcze piękniejszej, spokojniejszej i mniejszej niż Rarotonga wyspie Atuitaki z jeszcze większą, bardziej błękitną i (znowu teoretycznie) najpiękniejszą laguną na świecie. Dodatkowo Rarotonga leży tak elegancko w połowie drogi pomiędzy 'stałym' lądem a LA, że jest (lub może być) po drodze na większości biletów lotniczych dookoła świata. Tym samym, podobnie jak do Chin, Australii i Nowej Zelandii, na Wyspy Cook'a także musimy jeszcze wrócić.
I tutaj powoli kończą się nasze wakacje. Przed nami dwa okrutnie długie loty (oba po około 10 godzin); pierwszy z Rarotongi do Los Angeles (wrzucimy jesio tranzytową relację z lotów i z LA - będziemy tam kilka godzin) i drugi z LA do Londynu. Na koniec zostawimy obszerniejsze podsumowanie całości. Do usłyszenia!
POGODA:
Oh my God! Niesamowita. W nocy idealnie: 22-23 stopnie. W dzień większy random, ale najczęściej równo 27 stopni. Czasem (nieczęsto) chłodniej (minimalnie 25), a czasem (też nieczęsto hehe) cieplej (max 32). Wilgotność bardzo przyzwoita - nie ma ciągłego tropikalnego uczucia sauny parowej. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że dookoła nie ma nic (innych lądów, gór) co mogłoby spowolnić zmiany pogodowe. Dlatego pogoda może tu zmieniać się dosłownie z minuty na minutę, a prognoza pogody jest tak skuteczna jak polska reprezentacja piłki nożnej :)
PODLICZENIE KOSZTÓW:
- Airport Hostel Aquarius Pacific, 1 noc, dorm: NZD60
- Zakupy 1, lokalny sklep (chleb na zakwasie 6, masło z olejem 400g 7.5, 2x mleko 1l 7, 3x banan 5, cebula 2, duży tuńczyk w puszcze 8), lokalny sklepik: NZD35.5
- Internet w kafejce, 1h: NZD10
- 4x bilet autobusowy: NZD 16
- 13 noclegów w Muri Beach Resort: NZD1560
- Dodatkowa połowa doby - późny check-out: NZD60
- Zakupy 2, ICTC Supermarket - core na 3 tygodnie (fasolka w puszce 2.5, pomidory w puszce 2.2, majonez Heinz duży 5.1, sos carbonara Heinz 4.2, dżemik 3.7, penne 500g 3.3, kawa mielona orzechowa 9.5, cornflakes 300g 3.4, muesli 400g 8.6, nachos duże 6.2, cukier 1kg 3.8, batony muesli lub orzechowe 6szt 4.5, tuńczyk w puszcze 2.5, ser żółty cheddar 500g 9.8 i inne): NZD260
- Zakupy 3, lokalny sklep (3x banan 0.6, 6x bułeczka 3, ogórek 1): NZD4.6
- Zakupy 4, Saturday Market (2x awokado 1, ogórek 1, 11x banan 3, chleb organiczny 4, 12x jajka wiejskie 5.4): NZD14.4
- Zakupy 5, CITC (mleko UHT 1l 2.6, piwko 330ml DB 1.9, piwko 330ml Red Lion 2.5, marchewka 1kg 3.7, krakersy sezamowe 3, naleśniki w proszku 4.9, 1kg papryki słodkiej 18, puszka młodej kukurydzy 2.4, 1kg ziemniaków 1.5, 1kg lemonek 6.5, herbata Dilmah 30szt 2.4, 1kg lokalnych pomidorów 6.9 i inne): NZD87.7
- Zakupy 6, Foodland (piwo Monteiths Pilsner 6szt 16, piwo Monteiths Black 6szt 16.2, wino Jackman Ridge Sav/Bl 13.9, Sprite 1.5l 4.7, pasta do zębów Colgate 4.5, chleb tostowy 5): NZD60.3
- Apteka (płyn do soczewek 13.9, krople do uszu przeciwzapalne alkoholowe po nurkiwaniu i snorkelingu 13.9, krem do opalania Nivea SPF30 24.9): NZD52.7
- Zakupy 7, lokalny sklep (chleb organiczny 6, śmietana 5, ciasto czekladowe 3, lody 3.5): NZD17.5
- Zakupy 8, lokalny sklep (2x limonka, wielki ogór, 12x jajko, awokado, 1kg pomidorów 6.5) : NZD24
- Kolacja 1, Vaima Restaurant (świeża rybka dnia, ziemniaki, blanszowane warzywa, lekki sos z limonką 28.5, kurczak w cieście z serem cammembert, młody szpinak, ziemniaki w mundurkach 28.5, 2x lokalne piwo: Matutu Ale i Cook Lager 11, przegląd deserów: sernik na chrupiącym cieście, ciasto czekoladowe na ciepło, ciasto toffie z polewą, bezy z owocami i lody waniliowe z miętą 12): NZD80
- Kolacja 2, Vaima Restaurant (stek z sosem musztardowym, sałatką, warzywami i frytkami 32, rybka dnia taka jak poprzednio 28, tonik 4.5, ginger ale 4.5, Cola 4.5, pita z czosnkiem, serem i sosem z awokado 10, sernik dnia 11.5): NZD95
ŁĄCZNIE: NZD2457