2012-03-20 do 21 Auckland
'City of Sails' - nazwę taką nadali Auckland miejscowi żeglarze. 135.000 jachtów stojących w dwóch pięknych portach, szczyty wulkanów widoczne z miasta i rozległe farmy. Witamy w niesamowicie położonym i najbardziej multikulturowym mieście w Nowej Zelandii.
Kiwi widzą Auckland tylko na dwa sposoby: 'znienawidź lub pokochaj'. Nie ma stanów pośrednich. 'Tylko nie przeklinaj mnie za moje piękno'.
800 lat temu wiele plemion Maori Tamaki walczyło o wpływy w tym rejonie. Ngati Whatua (jedno z plemion) od 1741 okupowało większość 'pa' (wiosek obronnych) wzniesionych najczęściej na szczytach wulkanów. W 1820 podczas Musket Wars (wojny na muszkiety) dołączyli Ngapuhi (kolejne plemię) i po małym rozpiździelu ziemie zostały opuszczone.
Przywódca Ngati Whatua zaoferował na sprzedaż 3000 akrów w okolicy portu Waitemata. Fakt ten wykorzystał pierwszy guwernator Nowej Zelandii - pan Hobson. W 1840 ziemie kupił i zdecydował się przenieść tu swoją siedzibę z Okiato.
Tak powstało Auckland, niegdysiejsza stolica Nowej Zelandii. 25 lat później Wellington skradło tytuł miasta stołecznego, ale to Auckland pozostało najszybciej rozwijającym się miastem w XX wieku w Kiwilandzie.
Chcieliśmy zobaczyć te wszystkie piękności. Żeby nadrobić braki w historyczno - kulturowej wiedzy, zaczynamy od muzeum. Niech mnie kule biją! Ewentualnie siarczyste pioruny. Bądź dunder świśnie. Standardowo raczej omijamy muzea. Niechaj żałują jednak ci, co w Auckland byli i muzeum nie widzieli ;)
Toć to majstersztyk architektoniczno - historyczno - merytoryczny. W gigantycznym trzypiętrowym budynku kryje się wielki kawał historii Nowej Zelandii. Ba, całego świata :) Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Sztuka i historia Maori, pokazy kulturalne na żywo, czy opis przybycia i działań białasów to tylko szczyt góry lodowej. Wśród eksponatów są kilkunastometrowe łodzie Maori, ich bronie, a nawet chaty. Przedstawiona jest starsza historia, traktująca o powstaniu naszego układu słonecznego, rozwoju życia na planecie i formowaniu lądów (w tym NZ). Cały przekrój zagadnień geologicznych i biologicznych pokazany został w ciekawy, interaktywny sposób. Dział z historią współczesną ukazał między innymi pozycję i udział Nowej Zelandii (i nie tylko) w Drugiej Wojnie Światowej. Tego wszystkiego jest ogrom. Trzeba zarezerwować sobie pół dnia, aby bez pośpiechu zobaczyć ⅓ tego, co kryje w sobie muzeum Auckland. Dodatkowo wstęp jest wolny i w bibliotece jest darmowe WiFi (część protokołów typu ftp, torrent i pochodnych jest niestety poblokowanych - nie będzie nowego systemu hrhr).
Idziemy zwiedzać miasto. Musimy wjechać na wielki, drogi, wielopiętrowy parking. Nigdzie w okolicy centrum nie znaleźliśmy miejsca. Jak już nawet było, wówczas umożliwiało zostawienie auta na 15, 30 lub max 60 minut.
Zaczynamy od niezobowiązującego spacerku rozpoznawczego. Wpieprzamy średni kebab (chociaż w miarę tani) i lecimy sobie przez centrum. Mijamy Town Hall, Aotea Square i Civic Theatre. Wszystko ładne, ale przypomina trochę Melbourne (tylko mniejsze i słabiej poplanowane). Dalej idziemy zobaczyć Uniwersytet Auckland (nie, budynek Elektroniki na PWr nie wygląda tak źle!), Park Alberta (no bez jaj, po ogrodach w Sydney ten parczek nas już nie bawił hrhr) i University Clock Tower. Jakbym gdzieś miał mieć zajęcia, to najlepiej właśnie tutaj ;) Oxfordowy styl, ale to tylko jeden taki ładny rodzynek.
Czas na kilka legendarnych uliczek. Idziemy na High Street (sklepiki - Magda jest happy) i Vulcan Lane (old style puby - ja jestem happy). Obie ulice klimatyczne. Ogólnie całe CBD (centrum biznesowe) jest bardzo ładne. Brak drapaczy chmur, wszystko dookoła raczej skromne i stylizowane na 'oldschool'.
Po spędzeniu chwili w centrum (pieszo i autem) stwierdzamy: Auckland jest spoko, ale nie da się nauczyć mapy miasta. Rozkład przejść, mostów i ogólnie - ulic - jest hardkorowy. Rok musiałbym tu spędzić, żeby ogarnąć sprawę tutejszej orientacji (chociaż samo miasto aż tak ogromne nie jest).
Ostatnim przystankiem jest port Viaduct Harbour. Niegdyś komercyjny port, teraz klimatyczne miejsce spotkań. Viaduct Harbour jest domem dla multum restauracji, barów i drogich jachtów milionerów. Nie brak także gigantycznych żaglówek regatowych. Raj dla żeglarzy i miłośników portowych klimatów. Niewątpliwie jeden z ładniejszych portów, jakie przyszło nam oglądać.
Cóż, dzień się kończy, deszcz znowu pada, czas jechać na campsite. Przed nami ostatnia noc w Nowej Zelandii. Aby osłodzić smutki, wybieramy lepsze pole kampingowe - Family Holiday Park w północnej części miasta.
Docieramy na miejsce, a tu niespodzianka :) Na recepcji wita nas tłusta Hinduska. Wyciąga łapę po 40 dolarów i proponuje nam prysznic za dodatkowe 2 dolary i przewodowy Internet za jedyne 10 dolarów za godzinę lub bezprzewodowy Internet po promocyjnej cenie - 20 dolarów (SSID sieci zwało się 'Affordable Public Wifi' lol). Kiedy ja leżałem w szoku pod ladą recepcji, Magda dopełniała formalności. Broszurka mówiła także o basenie termalnym i SPA. Po pobycie w Family Park w Miranda, przez myśl nam nie przeszło, że na polu za 40 dolarów jest to dodatkowo płatna przyjemność. Basen termalny to klita o wymiarach 2x3m w zagrzybionym budynku. Za jedyne $8 za godzinę. Otrząsnąłem się z szoku, wstałem i widzę na wysokości oczu tabliczkę: 'niewykorzystane żetony prysznicowe nie podlegają zwrotowi'. Idziemy w głąb kampsajtu. Stoi dosłownie auto przy aucie. Nigdy nie widziałem tak klaustrofobicznego pola kampingowego. Mija nas pan w turbanie i idzie w stronę śmietników. Zamiast zabrać śmieci, przesypuje je ze wszystkich kubłów do jednego wora. Szkoda worków. Po co komu recykling :) Wchodzimy do kuchni. Pusto. Brak wyposażenia, tylko kilka zlewów i palników. Kolejna plakietka: 'garnki dostępne w recepcji pod zastaw $10 za sztukę'. Dalej widzę 'za nieutrzymywanie porządku zostaniesz ukarany' i 'masz sprzątać' czy 'masz wyłączyć światło'. Żadnego 'proszę', nic. Jesteśmy w Nowej Zelandii, ale klimat mamy indyjski. Idziemy poczytać do TV room/louge. Porwane kanapy, stary telewizor bez pilota z wciśniętym do środka panelem sterowania i popsuty stół do gry w cybergaja. Lol. Omijać to pole najszerszym możliwym łukiem :)
Rano jedziemy oddać kampera do firmy Apollo jakieś 3km od lotniska. Nie jest źle, 45 minut spaceru. Plecaki nie są aż takie ciężkie i nie pada dzisiaj :) Byliśmy źli na tę firmę. Auto było 4 letnie (miało być 0-3), brakowało 1/3 łóżka (była jednak ta deska, ale w innym miejscu niż powinna była być - znaleźliśmy ją w ostatni dzień hehe), akumulator był padnięty (5 min na światłach bez włączonego silnika = trzeba pchać samochód). W trzeci czy czwarty dzień złożyliśmy reklamację, ale odbiła się bez echa. Bezczelny Pan George sobie robił jaja odpisując na nasze maile. Dodatkowo zostaliśmy skasowani $250 extra za 'high season'. W ramach rekompensaty wystąpiliśmy o zwrot tych $250. Przyjeżdżając na miejsce, poprosiliśmy od razu o spotkanie z managerem. Przyszedł nieźle wyglądający Hindus, przywitał się jak należy i poprosił o przedstawienie naszej wersji wydarzeń. Słuchał uważnie, nie wcinał się, nie było potrzeby podnoszenia głosu. Zapytał tylko, co może zrobić aby zrekompensować nasze niedogodności. Wstępnie zaproponował $100 zwrotu, ale stanęło na $250. Rozmawiało się bardzo miło, manager zachował się bardzo profesjonalnie. Oni zarobili 1750 dolarów, my dostaliśmy zwrot, obie strony są zadowolone. Dodatkowo zostaliśmy podrzuceni na lotnisko. Poza Georgem, obsługa klienta na najwyższym możliwym poziomie! Tym samym odszczekujemy wszystko, co mówiliśmy złego na Hippie Camper i Apollo. Firma koniec końców zachowała się bardzo ładnie i polecamy ich z czystym sumieniem!
Jesteśmy na lotnisku. Jest naprawdę ładne i dość duże. Pobliski Novotel oferuje darmowe 30 minut WiFi. Miło z ich strony :) Mamy prawie 7 godzin do odlotu. Na terenie terminala znajduje się jednak tyle fajnych stoisk, kafejek i sklepów, że czas minął szybko i przyjemnie. Jest nawet punkt widokowy na pasy startowe ;)
Do samolotu weszliśmy z niewielkim (5 minut) opóźnieniem. Postaliśmy jednak trochę na płycie lotniska, gdyż były jakieś niewielkie problemy z klimatyzacją w maszynie. Ekipa inżynierów szybko sobie jednak z problemem poradziła i niebawem byliśmy już w powietrzu :) Leciało się bardzo przyjemnie. Pokładowy system multimedialny (filmy, muzyka, seriale) umilał nam lot. Jedzenie także było wyśmienite. Z Air New Zealand zawsze leci się miło i bezproblemowo.
I to już koniec wycieczki po Nowej Zelandii. Szkoda, że tak krótko! Podobnie jak do Australii, tutaj także musimy wrócić :) Na koniec wrzucamy też kilka naszych przemyśleń i faktów:
- Nowa Zelandia, zgodnie z jej reputacją, JEST najpiękniejszym krajem na świecie (przynajmniej my nie wyobrażamy sobie ładniejszych widoków).
- 3 tygodnie to ZA KRÓTKO na spokojne zwiedzenie obu wysp. Musieliśmy często iść na skróty, przez co ominęliśmy południową część południowej (północnej w sumie też) wyspy i północne rejony na wyspie północnej. Planując wycieczkę ponownie, na Nową Zelandię przeznaczylibyśmy 5 lub 6 tygodni. Chociaż jakimiś dwoma lub trzema miesiącami też byśmy nie pogardzili!
- Znacznie lepiej (mając więcej niż my czasu) zwiedzać i delektować się pięknem Nowej Zelandii spokojnie i bez pośpiechu. Musieliśmy często spędzić 2/3 dnia w samochodzie. Tak też się da, ale to dość męczące.
- Nowa Zelandia jest droga. Prawie tak jak Australia. Trzeba liczyć przynajmniej 100 dolarów za kampera i 100 dolarów na wydatki (spanie, jedzenie, paliwo, przyjemności). Taki właśnie był nasz budżet. Nie ma wtedy ani specjalnego przepychu, ani głodowania :) Starczy na kilka wyjść do restauracji, kilka biletów wstępu (Waiotapo Thermal Wonderlands, Hobbiton) i na kilka browarków i kawuś w drodze. Nie jest źle.
- Mając ograniczenia budżetowe, warto spać na podstawowych (darmowych) i standardowych ($4 - $9) DOC (Department of Conservation) polach kampingowych i na droższe, zasilane pola jechać tylko jak zajdzie potrzeba wzięcia ciepłego prysznica, ugotowania obiadków i podładowania elektroniki.
- Za 2-3 tysiące dolarów można kupić takiego kampera jak nasz i sprzedać go przed wyjazdem za podobne pieniążki. Raczej nie warto korzystać z usług wypożyczalni. Następnym razem na pewno kupimy kampera, zamiast go wypożyczać.
- Nowa Zelandia ma poważny problem z dostępem do Internetu. Na 'WiFi zone' i na polach kampingowych to bardzo droga przyjemność. Darmowy Internet (max 50MB) jest w McDonalds i w bibliotekach (zablokowane ściąganie). Najrozsądniejszym wyborem wydaje się wybór opcji 500MB za $50 lub 2GB za $80 dolarów w firmie Telecom. I tak wychodzi taniej, niż na polach kampingowych. Zawsze można przez WiFi udostępnić połączenie z mobilnej sieci w smartfonie prosto do laptopa (tethering - możliwe na każdej platformie: Android, iOS, Windows, a nawet Symbian).
- Południowa wyspa jest znacznie mniej zurbanizowana, bardziej naturalna i naszym zdaniem ciekawsza od wyspy północnej.
- Kierowcy Kiwi to pizdy jakich mało. Ograniczenie prędkości prawie wszędzie to 100km/h (nawet na górskich drogach, gdzie nie da się jechać tak szybko busem). Aut na drodze prawie nie ma (szczególnie na południowej wyspie). Jak nie jedziesz 100km/h cały czas (oszczędzasz paliwo, nie chcesz pobić naczyń w mobilnym domu lub po prostu podziwiasz widoki z okien samochodu), wówczas lokalni kierowcy trąbią, świecą długimi światłami, drą ryje i stresują się jak pojebani. Nie wyprzedzą, dopóki nie staniesz lub nie będzie 10km prostej drogi przed nimi. Jadąc tak szybko codziennie potrącają tysiące zwierząt, głównie po zmroku. Nie przepadam za kierowcami Kiwis - narwani i dziwni ludzie.
- Chyba lepiej przyjechać z miesiąc wcześniej niż my. Byliśmy tu pod koniec lata i średnio co drugi dzień padał deszcz. Kiwi twierdzą, że takiej mokrej pogody nie było od 17 lat. Nic to jednak - i tak było wspaniale!
- Nowa Zelandia poszukuje wykształconych ludzi. Każdy z papierem i doświadczeniem w branży IT, budowlance, inżynier, nauczyciel i lekarz nie będzie miał najmniejszych problemów z dostaniem wizy na stałe. Mało tego, cały proces imigracyjny przeprowadzany jest za darmo. Ktoś chętny? :)
POGODA:
Rano przyjemnie i dość sucho, od wejścia na lotnisko deszcz :) 19 stopni.
PODLICZENIE KOSZTÓW
- Kamping (zasilany), 1 noc, Auckland Northshore Motels & Holiday Park: NZD40
- Prysznic: NZD2
- 2x kebab w zestawie: NZD20
- Parking w centrum (2-3h, przed 17:00): NZD11
- Parking przy porcie (1h, po 17:00): NZD4
- Paliwo: NZD91
- Magazyny na lotnisku (Stuff dla mnie, Bride dla Magdy): NZD27
- 2x pocztówka: NZD1
- 2x duża kawka w Maku: NZD6.5
ŁĄCZNIE: NZD201.5