2012-01-08 do 11
Kuala Lumpur
Jak w Malezji mówią, że transport autobusem zajmie 7 godzin, to znaczy że tyle zajmie :) Wyjechaliśmy o 22:15 z Kuala Terengganu, dotarliśmy o 05:15 do Kuala Lumpur ;)
Mieliśmy przygotowanie wszystko wcześniej - dokładnie wiemy co i gdzie mamy zobaczyć, GPS jest przygotowany, na oku mamy 4 hotele w dzielnicy Chinatown. Z dworca, na którym jesteśmy mamy 2.5 kilometra pod drzwi do pierwszego hotelu z listy. Możemy iść na miejską kolej powietrzną SkyTrain (RM4 + 1km spacerku łącznie) lub pojechać taxi. W Malezji ludzie nie mają we krwi naciągania i oszukiwania, więc nie mamy problemu ze skorzystaniem z taksówki :) Normalnie powinniśmy dotrzeć na miejsce za RM10. Jednak jest przed 6 rano, obowiązuje więc taryfa nocna i ceny wahają się od RM15 do nawet 25. Poczekamy do 6:00, nigdzie nam się nie spieszy (i tak hotele w większości mają otwarte recepcje od 8 lub 9 rano). Jeden z kierowców koniec końców zgodził się pojechać po dziennej stawce, czyli za RM10.
Recepcja w pierwszym hotelu była jeszcze zamknięta. Nie ma co teraz latać - lepiej przykampić gdzieś z dwie godzinki i poszukać pokoju jak już recepcjoniści wstaną z wyra ;)
Standardowo, co było jedyną otwartą knajpą w okolicy? Oczywiście McDonald's heheh. Idziemy. Nie jemy tam już nic, ile można ;) Rano jest też promocja na darmową dolewkę kawy. Wzięliśmy kawusię, dobry deal :) Nasza nowa metoda szukania hoteli sprawdza się wyśmienicie, zatem Magda sobie siedzi z laptopem w maku, a ja dymam po hotelach w upale. Taka była walka o równe prawa kobiet i mężczyzn i co? To jest niesprawiedliwe ;) Skibówka jeszcze nie wie, że następnym razem ja sobie będę sączył kawusię, a ona będzie biegać po hotelach hrhrh.
Przeleciałem przez przynajmniej 10 hosteli. Ceny są różne. Najtańsze co znalazłem to pokój o wielkości łóżka + 5 cm do spleśniałych ścian za RM28. Były dwie opcję za około RM35, dwie za 45 i reszta droższa, czyli whatever (najwięcej hoteli w Chinatown kosztuje RM45 - 65). Zdecydowaliśmy się na Backpackers Traveler's Inn za RM34. Dobre oceny na TripAdvisor, niezła opinia na LP, pokoje słabe (prawie jak w KT), czyste kible, darmowe WiFi i świetna lokalizacja (jak na backpackerskie wymagania - lekki syf, ale tanio i wszędzie blisko).
Mamy tu do zrealizowania kilka rzeczy typu "must" i kilka typu "may" ;) Na 100% zmontujemy sobie spacerek po Chinatown (w końcu mamy pod domem) oraz po okolicy kolonialnej i Little India. W KL Little India ma się podobno nijak do prawdziwych Indii, gdyż ma tam być czysto hrhr. I na koniec (lub na środek - zobaczymy) zostawiamy najlepsze, czyli KLCC (Kuala Lumpur City Centre) wraz z ikoną Malezji - dwiema bliźniaczymi wieżami Petronas Towers.
Zaczynamy od Chinatown. W nagrodę za spacer w tym ulicznym smrodzie pójdziemy później do kina :)
Plan wizyty Chinatown:
- OCBC Building - ładny i dość leciwy (1938).
- MS Ally Company - stara apteka (1909).
- Bank Simpanan Building - niegdyś siedziba banku (od 1914), dzisiaj tani backpackerski hostel (RM35 za noc). Budynek jak stary tak zaniedbany, a w hostelu nie było niestety miejsc. Klimat jest odpowiedni, mega smród i hałas z ulicy już mniej :)
- Sze Ya Temple - najstarsza świątynia Taoistyczna w KL (1893), ale tyłka nie urywa.
- Central Market - stary (ze sto lat), odnowiony, klimatyzowany, miejscami ciekawy, miejscami tandetny. Dobre tropikalne kible (RM0.5 za wejście hyhy).
- Lee Rubber Building - stara księgarnia na parterze, ładny widok od frontu.
- Guandi Temple - świątynia Boga Wojny Guandi.
- Jalan Sang Guna - chiński market. Ile można ;)
- Koon Yam (Guanyin) Temple - świątynia Boginii Litości Guanyin. W sumie racja, bo jak się na to patrzy to z litością :)
- Maharajalela Monorail Station - nie wiem skąd to się wzięło w przewodniku, ale jest to zwykła, brudna, zaniedbana stacja SkyTrain lol.
- Ostatni przystanek - nagroda - Berjaya Times Square. Czyli gigantyczna galeria, tony jedzenia, restauracje porozrzucane po 8 piętrach bez ładu i składu, rollercaster wewnątrz galerii i nowe kino GSC z filmami w oryginalnym, angielskim języku :) Dobrze było oglądnąć sobie nowego Sherlocka Holmesa. Przedni film btw.
Wrzuciliśmy sushi na ruszt w klimatycznej suszarni. Klasa! Za RM28 (24 bez tax) objedliśmy się po uszy. W Europie to niemożliwe, po powrocie będziemy płakać za japońskim żarciem :)
Przez kolejne dwa dni zrobiliśmy jeszcze dwie bombowe wycieczki - po KLCC + Kampung Baru Mosque oraz dzielnice kolonialne + Little India.
KLCC wygląda ekstremalnie dobrze. Drapacze chmur, wielki rozmach, czystość i organizacja robią świetne wrażenie. KLCC i Chinatown (czyli okolica, w której spaliśmy) to dwa inne światy i niewyobrażalny kontrast. Przyjeżdżając do Kuala Lumpur wręcz nie wolno oceniać miasta na podstawie najbiedniejszych i backpackerskiech dzielnic. Trzeba przymknąć oko na panujące tam klimaty, przespać się za grosze i cały dzień jeść, spać w parku (chociaż spanie w parku KLCC jest niedozwolone mweheh), zwiedzać ładniejsze zakątki miasta i wracać do tego okrutnego smrodu tylko na noc :]
Główną i zarazem najbardziej imponującą atrakcją KLCC są niewielkie wieżyczki Petronas Towers. 88 pięter w każdej z dwóch wież oraz 452 metry wysokości to nic wielkiego, nie? :) Prawdę mówiąc, stając pod Petronasami można się poczuć jak ylfka przy Antharasie (lub mrówka przy wieży Eiffla). Lol.
W okolicy są dwa dobrze oznaczone spoty do robienia zdjęć. Kadry są bardzo dobre. Dokładnie czegoś takiego brakowało przy Angkor Wat. Chcieliśmy zrobić kilka lepszych fot ze statywu o zachodzie słońca i w nocy, ale tak jak cały dzień było pięknie i słonecznie, tak wczesnym wieczorem chmury pokryły całą powierzchnię nieba. Szit.
Jak słońce smaży, nietrudno znaleźć miejsce do złapania oddechu. Można wejść do świetnej galerii w kompleksie Petronasów (Suria), ukryć się w cieniu wielkich budynków lub pooglądać rybki (piranie, rekiny, elektryczne węgorze i inne takie więzione w małych akwariach) w Aquaria KLCC za jedyne RM45 na ryj.
Galeria Suria jest super. Duuuużo jedzenia, lepsze niż GSC kino i świetna organizacja. Tutaj zjedliśmy ponownie sushi (w innej knajpie - King Sushi) za jeszcze mniej pieniędzy (RM25 za więcej jedzonka) i oglądnęliśmy nowe Mission Impossible (eleganckie).
W parku można poleżeć, poczytać, posiedzieć - co kto lubi ;) Jest miło i fajnie posiedzieć w zieleni z nowojorskimi widokami.
Będąc przy Petronasach można rozważyć wejście na przednajwyższy (170 metrów) dostępny punkt w mieście - SkyBridge (most łączący obie wieże). LP podaje, że codziennie od 8:30 rano można przykampić pod kasami, żeby cieszyć się darmowym biletem dla pierwszych 1400 osób (normalna cena za wejście to RM50 od osoby). Specjalnie dlatego wstaliśmy o 6:00. Pod kasami byliśmy pierwsi i jedyni ;) Czytamy informacje - w poniedziałek nieczynne. Oczywiście jest poniedziałek. Buceśmy.
Bardzo chcieliśmy też iść na koncert Dewan Filharmonik Petronas. Bilety w cenie od RM10 (miejsca stojące milion kilometrów od sceny) do RM210 za dobre miejsca siedzące. Wzięlibyśmy jakieś bileciki za RM50 pewnie, ale nie mamy stosownych ubrań na takie eventy ;) Magda jeszcze by skombinowała sukienkę, ale ja mam wszystkie ciuchy w konwencji "poor eastern european traveller style", zatem do ceny biletów musielibyśmy doliczyć moje buty i koszulę. Niestety musimy odpuścić. Ale następnym razem już nie damy z wygraną :)
Można podskoczyć też do Kampung Baru (okolica) i Kampung Baru Mosque (meczet). Poszliśmy tam. Teoretycznie urok zwiedzania okolicy Kampung tkwi w kręceniu się po tradycyjnych malezyjskich uliczkach. Meczet to nuuuuudaaa, nic czego nie widzielibyśmy wcześniej 100 razy. Dookoła smród jest tak paskudny, że musiałbym dostać nowego Galaxy Note, żeby pójść tam ponownie hrhr.
Byliśmy też na spacerku przez kolonialne okolice i Little India. Przyznać musimy, że zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni. Było czysto i ciekawie. Szczególnie Merdeka Square i wszystko dookoła (czyli większość tak naprawdę hehe) urywa łeb. Oprócz trzech pierwszych przystanków (brzydkiego kina Odeon, hotelu Coliseum i zamkniętego całkiem fajnego meczetu Masjid India), było super i wcale nie gorzej niż w Indiach ;)
Nasza trasa przez okolice kolonialne i Little India wyglądała tak:
- Odeon,
- Coliseum Hotel,
- Masjid India,
- Masjid Jamek,
- Sessions and Magistrates Courts,
- Pitcherplant Fountain,
- St Mary's Cathedral,
- Memorial Arches,
- Sultan Abdul Samad Building,
- Royal Selangor Club,
- KL Memorial Library,
- National History Museum.
I tyle spacerków :) Pozostało tylko zorganizować transport do Singapuru. Zdecydowaliśmy się na autobus. Jeżdżą częściej niż co godzinę z nowego (pięknego!) dworca TBS. Dworzec wygląda jak lotnisko. Nadaje się idealnie na śniadanko. Niestety wszystkie restauracje z wyjątkiem KFC (kilkanaście różnych) otwarte są od 8:00. Bilety na autobus można kupić przed samym wyjazdem już na TBS (tyle tego jeździ, że nie powinno być problemu z miejscem) lub wcześniej przy Chinatown koło dużego skrzyżowania w okolicy McDonald's na pierwszym piętrze w budynku Puduraya Bus & Taxi naprzeciw hotelu Citin. Autobus jedzie jakieś 5 godzin, bilet kosztuje RM39 na osobę. Na dworzec TBS (8 km od centrum) można się dostać lokanym shuttle busem (TBS na wyświetlaczu) kursującym co pół godziny za RM2. Przystanek jest na wspomnianym wielkim skrzyżowaniu przy hotelu Ancasa. Klasa - autobus nowy, klimatyzowany, o 7 rano jechał 17 minut. W godzinach szczytu (to one nie są o 7?) podobno jedzie godzinę. Można też pojechać miejską kolejką LRT (polecany sposób przez większość źródeł), ale transport autobusem jest tak tani i prosty, że chyba nie ma co kombinować.
POGODA:
Miało padać, nie padało ;) Bardzo ciepło w dzień (ponad 30 stopni), lepiej w nocy i rano (22-24 stopnie). Ogólnie smog, pył, kurz, brud i takie tam. Nic nowego :)
PODLICZENIE KOSZTÓW (dla dwóch osób):
- Autobus KL - Singapur: RM78
- Hotel Backpackers Traveler's Inn (3 noce): RM112
- Taxi do hotelu w pierwszy dzień: RM10
- Shuttle Bus z Chinatown do TBS: RM4
- Zakupki (4x kawa gdzieś tam RM16, soczki RM15, 4x małe mleko RM6, 4x duża woda RM6, gumy Menthos RM7, 2 kg bananów RM4, 3x krojony ananas RM6, duże płatki kukurydziane RM8.5, pierdoły RM35.5): RM104
- Piwko w knajpie na dachu naszego hotelu: RM14
- Śniadania (codziennie, 4x), Subway (8x breakfast set RM50.4 + 2x dodatkowy napój RM5.6): RM56
- Obiad (1. Dzień), Saka Sushi Times Square (3x różne maki + zielona herbata z dolewką + surimi + 2x teriyaki + inne dziwne): RM28
- Obiad (2. Dzień), King Sushi Suria (4x maki, miso, surimi, herbatka, dziwactwa): RM25
- Obiad (3. Dzień), Milano Suria (Carbonara + Penne Polo): RM17
- Kino w Times Square (Sherlock Holmes + popcorn z piciem): RM32
- Kino w Suria (Mission Impossible + popcorn z piciem): RM34
Łącznie: RM524
Kilka faktów i spostrzeżeń z Malezji:
- Ludzie tutaj są pomocni, taktowni i serwis dosłownie wszędzie jest na najwyższym poziomie.
- Ceny są wyższe niż w Wietnamie, Kambodży i Tajlandii, ale dalej niższe niż w Chinach.
- Jakość budżetowych hoteli jest bardzo słaba (gorsze niż w Indiach), a przy tym są relatywnie drogie jak na to, co oferują.
- Piwo w Malezji jest w angielskich cenach. Butelka browara w najtańszej knajpie kosztuje RM12. Standardowo minimalnie RM14.
- Autobusy są najlepsze ever.
- Jedzenie jest podobne do innych krajów w których byliśmy w tej części Azji. Chyba Tajlandia tutaj szefuje w kwestii azjatyckiego żarcia.
- Nie potrzeba żadnej wizy.
- Ceny w centrach handlowych są bardzo dobre i szczególnie w Kuala Lumpur można zrobić dobre markowe zakupy znacznie taniej niż w Europie.