2011-11-13 do 16
Chiny, Pekin
Po wyjściu z dworca widać ogromną, w porównaniu do Shanghaju, różnicę. Jest znacznie niżej, prościej i mniej nowocześnie. Dalej jest czysto i schludnie. Mieliśmy zadzwonić do Nancy (naszej hostki), ale tak od razu nie wypadało ;) Przyjechaliśmy o 7:50 rano w niedzielę. Żeby nikogo nie budzić, dziabnęliśmy kawusię i spokojnym krokiem poszliśmy w stronę metra. Około 11stej byliśmy w nowym domku.
Mieszkanie niewielkie, acz dość nowoczesne i dwupokojowe. Warunki są super, jest europejski standard ;)
Odkrywanie Pekinu zaczynamy od Temple of Heaven - symbolu Pekinu, świątyni w architektonicznym stylu z czasów Ming, gdzie Syn Niebios odprawiał modły o dobre plony, oczyszczenie duszy i odpuszczenie grzechów ludzkości. Dookoła świątyni jest ładny park, po którym warto się poszwędać z dwie lub trzy godzinki. Ogólnie jest przeklimatycznie i pięknie, ale obłędów też się można doszukać. Ancient Forest (Starożytny Las) jest wyłożony nową betonową płytą z dziurkami na trawę w stylu komunistycznego rosyjskiego parkingu.
Tamtego dnia jednak najważniejszym wydarzeniem było nie odwiedzenie świątyni, a kupno nowych baterii do mojego helikopterka w drodze powrotnej :) Wylatałem 6 baterii AA w jeden wieczór sesesese.
Przyjeżdżając do Pekinu mieliśmy ogromnego farta z pogodą. Normalnie nie widać słońca i jest wieczna mgła. Nam trafiło się słońce i błękitne niebo. Wykorzystując ten fakt, chcieliśmy jak najszybciej pojechać zobaczyć Wielki Mur. Nancy i Morten poradzili nam jednak, żeby skorzystać ze zorganizowanej wycieczki. Oferty podobno najlepiej zebrać w Forbidden City. Dlatego też drugiego dnia postanowiliśmy pojechać właśnie tam.
Forbidden City (Zakazane Miasto) swoją nazwę wzięło z faktu, że przez przeszło 500 lat wstęp doń był dla normalnych śmiertelników zabroniony. Miejsce to było domem dla dwóch wielkich dynastii - Ming i Qing. Poza swoimi walorami historycznymi warto zwrócić uwagę na fakt, że są to najlepiej w Chinach zachowane budynki z tej epoki. Podobało nam się tutaj znacznie bardziej niż w okolicy Temple of Heaven, choć oba punkty powinny znaleźć się na liście must see w Pekinie. Teren do zwiedzana jest pokaźny jak na swoją naturę i warto spędzić tutaj dobre pół dnia.
Zebraliśmy kilka ofert wyjazdu na Wielki Mur. Ceny były różne, od 70 do nawet 150 yenów na osobę. Wszystkie firmy oferowały ten sam plan podróży. W cenie był transport w okolicę Badaling (dość komercyjna okolica od czasu olimpiady w 2008), lunch, przewodnik i bilet wstępu. Wzięliśmy ofertkę za 70 i ustawiliśmy się na 8 rano następnego dnia pod najbliższą od naszego miejsca pobytu stacją metra.
Nastał nowy dzień, pogoda nawet niezła ;) Wstajemy o 7:30 i wychodzimy z domu. Dostajemy smsa od przewodniczki, że są spore korki, w konsekwencji czego przyjadą później. No cóż - zdarza się. Idziemy na kawkę. Spotykamy się z naszą przewodniczką dopiero o 9:50. Wsiadamy do autka i z zaciekawieniem słuchamy planu wycieczki. Mamy być 1,5h na Wielkim Murze (lol!), potem fabryka jedwabiu z zaprzyjaźnionymi handlarzami, lunch, muzeum herbaty także z przyjaciółmi ds. sprzedaży i inne arcyciekawe bazary. Słucham i uszom nie wierzę. Zaczynam się gotować. Na koniec pani stwierdza, że spotkaliśmy się późno i pewnie nie będzie już czasu na zobaczenie grobowców Ming. Po krótkiej konwersacji z nią i z managerem, postanawiamy wysiąść i zorganizować wszystko samemu. Tricky bastards.
Nie mamy ze sobą LP na papierze, a tylko na małym smartfonie. Jesteśmy totalnie nieprzygotowani. Pytamy kilku ludzi o drogę, dostajemy informację z nazwą dworca autobusowego i numerem linii publicznej. Niestety pada na Badaling. Jedzie tam linia 919. Navi w łapę, szukamy przystanek i najbliższe od niego stacje metra. 40 minut później jesteśmy na dworcu autobusowym i włazimy do 919. Mija kolejna godzinka i jesteśmy na miejscu - przed nami wejście na Wielki Mur - jeden z siedmiu cudów świata uchodzący za jeden z trzech najciekawszych obiektów z czołowej stawki. Dodatkowo Great Wall jest jedyną budowlą widoczną gołym okiem z kosmosu. SkyTower ssie przy wielkim murze ;)
Historia Wielkiego Muru ma swoje początki ponad 2000 lat temu, wcześniej niż 200 lat przed narodzeniem Chrystusa. Wtedy to, za panowania dynastii Qin, mury oddzielające państwo od najazdów nomadów w każdym z niepodległych królestw zostały połączone. Setki tysięcy robotników (głównie więźniów politycznych) pracowało przy budowie muru. Wielu z nich nie mogło sprostać trudom pracy i mówi się, że ich kości były jednym z materiałów wykorzystanych przy stawianiu tej ogromnej budowli.
Po przekroczeniu bramy szok. Patrzymy w lewo. Mur ciągnie się aż po horyzont pośród gór. Patrzymy w prawo. To samo :) Idziemy w prawo, no bo co za różnica.
Widoki po drodze są piękne. Czyste górskie powietrze jest rozpustą dla naszych płuc. Słońce świeci dając przyjemne ciepło i światło, ale niestety mgła znacznie ogranicza widoczność. Mimo to, jest niesamowicie.
Są też dwie opcje zwiedzania dla leniwych: jedna dobra opcja (kolejka linowa - gondola - ładna i elegancka) oraz zła opcja (kolorowe tandetne i skrzypiące wagoniki, które psują piękne kadry i są po prostu tragiczne).
Badaling, poza elementami tandety, jest bardzo dobrze zorganizowane. Można wejść na mur i bez backtrackowania iść przez kilka kilometrów do wyjścia, które jest kilkaset metrów od punktu startowego. Taka przechadzka zajmuje z 2,5 godzinki. Jednak zamiast od razu wychodzić można też pójść trochę dalej, żeby dojść do zamkniętej bramy. Z tego punktu są piękne kadry do zdjęć, niestety podniszczone przez niebieskie i czerwone leżące dookoła muru reklamówki oraz inne śmieci. Karygodne! Taki przedłużony spacerek zajmuje przynajmniej 3 godziny.
Po wyjściu z muru turyści są zmuszeni do przejścia przez bazary, stoiska i widoki, które w walce o tytuł tandety roku chyba nie mają sobie równych. Wyobraźcie sobie z jednej strony ulicy przepiękny Wielki Mur, z drugiej zaś strony plastikowe sztuczne trawniki z równie plastikowymi kwiatkami.
Dalej trzeba przejść przez sztuczny, gówniany park, w którym banda kretynów męczy niedźwiedzie i wielbłądy. Zwierzęta tutaj chodzą po kostki we własnym gównie i za 3 yeny można je nakarmić jedną miseczką wyschniętego krojonego jabłka.
Do Pekinu można wrócić autobusem 919 (10 - 12 yenów na osobę), taksówką (300 yenów) lub pociągiem (nie wiem za ile). Ostatni autobus 919 z Wielkiego Muru do Pekinu jedzie o 15:30 i jest wypełniony po brzegi!
Ogólnie Wielki Mur zrobił na nas wielkie wrażenie. To definitywnie najważniejsza i najpiękniejsza atrakcja Pekinu i okolic. Ciężko stwierdzić, który z cudów, Taj Mahal czy Wielki Mur przypadł nam bardziej do gustu. Taj jest majestatyczny sam w sobie. Wielki Mur jest ogromy i bajecznie położony. Żeby nie było dylematu, trzeba odwiedzić oba miejsca!
Mamy już tylko jeden dzień i kolejny dylemat - co zobaczyć przed wyjazdem? W Pekinie jest ogrom pięknych rzeczy do zobaczenia. Lecimy mainstreamowo i jedziemy pod koniec jesieni do Summer Palace (Pałac Letni). Szlachta chowała się tutaj w lecie, gdy w Forbidden City była letnia patelnia. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. W jednym miejscu znajdują się świątynie, ogrody, jeziora, mosty, półwyspy i ozdobne trasy widokowo - spacerowe. Teren jest na tyle duży, że rozsądnie jest zarezerwować większość dnia, jeśli nie cały. Dojazd tutaj jest dość prosty i można jechać metrem 15 km na północ od centrum.
Wszystkie miejsca, które udało nam się odwiedzić polecamy gorąco. Mając chociaż dzień lub dwa więcej na 100% wybralibyśmy się do teatru na przedstawienie, operę lub wieczorne pokazy kung-fu. Pekin jest pełny miejsc wręcz kipiących starą kulturą Chin i 4 pełne dni tutaj to totalne minimum!
Poza zwiedzaniem są też inne ciekawe rzeczy do robienia. Przykładowo jedzenie :) Są tu przynajmniej dwa regionalne popularne dania: kaczka na słodko - kwaśno i kawałki świni przyrządzane w ciemnym olejowym sosie z orzechami. Kaczki niestety nie próbowaliśmy, ale wieprza z orzechami owszem. Polecamy!
Na śniadania wypada wcinać chińską kuchnię śniadaniową, czyli dumplingsy lub kulki z pary z mięsnym nadzieniem. Dumplingsów jest kilka rodzajów: gotowane, smażone, pieczone, z pary czy w zupie. Wszystkie pyszne i ekstremalnie tanie. Śniadaniowe menu w małej jadłodajni w małej uliczce to wydatek rzędu 6 yenów.
Na obiad kombinuje się tu z reguły bardziej. Noodle z warzywami czy mięsem, gotowane lub smażone to tylko podstawa. Można do nich domówić dodatkową oddzielną porcję mięska, jajko sadzone lub ostrą sałatkę. Kombinacji i pomniejszych składowych obiadowych jest ogrom, a odkrywanie ich do końca zostawimy chyba Wam, żeby nie psuć przygodowej kulinarnej przyjemności ;] Przyznać też musimy, że kuchnia chińska jest, wbrew opinii hindusów, przewyczesana i przynajmniej tak samo jak Indiach dobra!
A tymczasem jedziemy do znacznie mniejszego miasta - Luoyang, gdzie pierwszy raz od dawna (poza Goa) będziemy mieli trochę wolniejsze obroty i więcej prywatności, gdyż zdecydowaliśmy się na hotel zamiast na CS.
CouchSurfing jest niesamowity, jednak tak jak jest fajny równocześnie jest męczący. Zarówno w Shanghaju, jak i w Pekinie korzystaliśmy z CS, było super ogólnie: świetne lokalizacje, super ludzie, ale nie mieliśmy kluczy do mieszkania i byliśmy w 100% uzależnieni od naszych hostów w kwestii ustalania planu dnia. Mieliśmy w Luoyang co prawda jedną opcję skorzystania z CSa, ale nie spodobała nam się za bardzo. Właściciel z Ghany w mailu napisał, że jest leniwy, nie chce mu się sprzątać i ma syf w mieszkaniu i jeśli nam to odpowiada to zaprasza. Średnio nam to pasuje, także tym razem zdecydowaliśmy się na hotelik ;)
Jednak zanim dojechaliśmy do hotelu wspomnę o pociągu klasy "T" (Express) z siedzeniami soft seat. Sama maszyna jest bardzo w porządku. I to chyba jedyna rzecz która jest tutaj akceptowalna. Ludzie są ekstremalnie głośno. Przez pierwsze 2 lub 3 godzinki lecą filmy na laptopach (max głośność), a jak popadają baterie to zaczyna się chrząkanie, bekanie, głośne pierdzenie, ziewanie i krzykliwe nocne pogaduchy :)
POGODA:
Miła, ale zimno. Pierwsze trzy dni słoneczne i bezchmurne, temperaturka tak z 8-11 stopni w dzień i około 0 lub nawet poniżej w nocy. Ostatni dzień był mglisty i w smogowym stylu, ale lekko cieplejszy. Okres, w którym byliśmy w Pekinie uważamy za ostatnie rozsądne dni na odwiedziny. Wielki Mur czy Summer Palace robią większe wrażenie jak drzewa są zielone i powietrze bardziej suche. Teraz jeszcze nie jest źle bo drzewka są żółte, co też ma swój klimat. Złota chińska jesień!
PODLICZENIE KOSZTÓW (dla 2 osób):
- Pociąg Pekin - Luoyang: Y212
- Taxi dworzec - Nancy: Y15
- Zakupki (18 baterii do helikoptera Y30, 5 bułek Y4, dżem pomarańczowy Y6, 5 snickersów Y10, gumy Wrigley's Spirmint zielone! Y10, poduszeczki z czekoladą Y3, Fanta brzoskwiniowa 2l Y10, 8x woda 0,5l Y12): Y73
- Taxi Temple of Heaven - Nancy: Y15
- Taxi Nancy - wietnamska knajpa - Nancy: Y30
- Wejście do Temple of Heaven: Y80
- Wejście do Forgotten City: Y80
- Wejście na Wielki Mur: Y90
- Wejście do Summer Palace: Y40
- Snacki przy Wielkim Murze: Y23
- Autobus Pekin - Wielki Mur - Pekin: Y48
- Bilety na metro (bilet kosztuje Y2 bez względu na dystans) 12x: Y48
- Śniadanie (1. Dzień), KFC (set śniadaniowy x2): Y50
- Obiadokolacja (1. Dzień), randomowa śliczna restauracja przy Temple of Heaven (pekiński przysmak z orzechami, wołowina z grzybkami w sosie, 2x ryż, ostra sałatka, piwko, Sprite 1,5l): Y70
- Śniadanie (2. Dzień), mała chińska knajpa (dumplings, steamed meat balls, soup with dumplings): Y15
- Obiad (2. Dzień), mała chińska knajpa (steamed meat balls, noodle z jajkiem): Y18
- Kolacja (2. Dzień), burżujska knajpa wietnamska z Nancy, Mortenem i ich znajomymi (z 10 potraw!): Y110
- Obiadokolacja (3. Dzień), Pizza Hut (średnia Super Supreme, sałatka amerykańska, francuska zupa z ziemniaków, 2x herbata mrożona, czekoladowy pudding chlebowy z gałką lodów): Y132
- Obiad (4. Dzień), mała chińska knajpa (2x steamed meat balls): Y12
- Kolacja (4. Dzień), inna chujowa mała chińska knajpa (2x coś wymyślnego, dostaliśmy sam ryż z domieszką warzyw, choć miały być noodle): Y23
Łącznie: Y1174
Dzięki i do następnego wpisu!