Geoblog.pl    deryngs    Podróże    Na Końcu Świata    Miasto biznesu - French Concession, Old City, The Bund, drogie sklepy i drapacze chmur
Zwiń mapę
2011
08
lis

Miasto biznesu - French Concession, Old City, The Bund, drogie sklepy i drapacze chmur

 
Chiny
Chiny, Shanghai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15529 km
 
2011-11-08 do 12

Chiny, Shanghai



Witamy w Chinach! Opuściliśmy samolot i ostatni ciapacze na horyzoncie rozeszli się każdy w swoją stronę. Pozostało po nich jedynie echo charczenia i plucia pod nogi hrhrh.



EDIT: Mwehehehe! Po 6 dniach w Chinach niestety musimy przyznać, że Chińczycy mimo iż czyści i pachnąco - nieśmiecący, też lubią sobie charknąć soczyście od czasu do czasu :}



Po przylocie do Szanghaju mieliśmy skontaktować się z naszą CS hostką - Jing Wu;) Kupiliśmy chińską kartę sim z 300 MB danych do wykorzystania. Jest to przyjemność minimalnie droższa niż w Indiach - kosztowała jakieś 35 razy więcej mwehehe (100 yenów).



Wsiedliśmy do lotniskowej linii autobusowej (Y22 na pysk) i udaliśmy się do ostatniej stacji - Hangkou Stadion. Stamtąd dosłownie 5 minut drogi (zaprowadziła nas chińska studentka) i jesteśmy na ulicy, przy której mieszka Jing. Była gdzieś 21:30, a około 22:00 Jing miała dojechać do domku.



Aby oszczędzić sobie kampienia pod drzwiami, z przyjemnością poszliśmy 30 metrów dalej do malutkiej knajpy na dumplingsy (odpowiednik pierogów) i zieloną herbatkę (cały rachunek wyniósł Y17, czyli jakieś PLN8,5 - wystarczy ilość yenów podzielić przez dwa, aby otrzymać cenę w złotówkach). Jedzenie pierwsza klasa! Przyzwyczajamy się do wpieprzania kijkami. Nie idzie źle, udało nam się zjeść wszystko.



Tutaj już możemy powiedzieć co nieco o pierwszych chińskich wrażeniach. Widzieliśmy lotnisko, przystanek wraz z autobusem, miasto po drodze i dzielnicę w której spędzimy następne 4 noce. Wcięliśmy pierwsze prawdziwe chińskie żarcie i nasze odczucia są takie: jest zajebiście!



Chińczycy w Shanghaju są ekstremalnie zadbani i stylowi. Wyglądają świetnie, mają normalne smartfony (Apple tu króluje, nie znają się) i po ulicach jeżdżą samochodami lepszymi niż w Polsce, to na pewno ;) Samo miasto jest bardzo nowoczesne i wydaje się być wręcz pedantycznie poukładane. Mieszkańców jest tu prawie tyle co w Bombaju (15 mln), a nie ma takiego smogu ani smrodu. Przynajmniej 50% skuterów to pojazdy elektryczne (praktycznie bezgłośne, wyglądają często jak zwykłe spalinówki). Jeździ sporo hybryd oraz dużo chińskich kopii znanych modeli europejskich samochodów, głównie Opla Insigni :) Jest dobrze.



Do knajpy wpadła Jing i zgarnęła nas do domku. Jing jest przesympatyczna. Około 30 lat, świetnie gada po angielsku, pracuje tylko 12h dziennie (lub więcej) jako producent filmowy w dziale efektów specjalnych w wielkiej firmie filmowej hehe. W soboty oczywiście też :)



Chatka czysta i dość minimalistyczna, acz jak dla mnie lekki burdel w leżących wszędzie rzeczach. Zapach neutralny, żadnej wilgoci ani środków na mole. To nie koniec. Mamy do dyspozycji pralkę automatyczną i czajnik elektryczny. W Indiach byliśmy 3 tygodnie. Tyle gdzieś minęło, od kiedy ostatni raz widzieliśmy sprzęt mini AGD mwehehe. Mamy swoje wielkie ikeowe wyro, a jeden duży pokój jest przedzielony drewniano - szklaną ścianką. Warunki są bardzo przyzwoite.



Byliśmy wykończeni, ale tak nam się fajnie gadało z Jing, że pociągnęliśmy jesio 2 godzinki, zanim padliśmy na pysk.



W Kerali tak się wyczilautowaliśmy, że sprawy organizacyjne zostawiliśmy na koniec :) Trasę zwiedzania i tym podobne rzeczy musieliśmy zatem ogarnąć rano. Dzięki pomocy Lookassa mamy działającego w Chinach GPSa (OsmAnd). Sygic Aura nie ma map (Navteq), Google Maps jest wyłączone w Chinach i nawet VPN (znowu dzięki Lookass hrhr) nie pomaga. W każdym razie Magda robiła research na necie, ja ogarniałem temat ze strony logistycznej i transportowej. Byliśmy gotowi do wyjścia o 15:30 hyhy. To trochę późno :) Połowa atrakcji zamknięta, część wymaga światła dziennego. Idziemy zatem na zakupy na jakąś tam sporą ulicę (Huaihai Rd) w poszukiwaniu sukienek ślubnych. Znaleźliśmy kilka burżujskich salonów. Ceny niższe niż w europie, no ale przecież nie tego się po Chinach spodziewamy :) Sama ulica Huaihai robi potwornie dobre wrażenie. Rozmach podobny jak w Nowym Jorku lol.



Magda jest zawiedziona, że nie znaleźliśmy niczego ciekawego. Idziemy w stronę przystanku metra do domu. Nie mamy klucza, a Jing ma skończyć po 19. Niestety po wymianie wiadomości okazuje się, że będzie w domku o 23. Musimy się zatem poszwędać do jej powrotu.



Znaleźliśmy fajny mały barek przy bocznej uliczce. Dziabnęliśmy kilka browarów. Drogie jak skurczybyk. Za 6 małych piwek wyszło 155 yenów. Poznaliśmy za to Francuza i Niemca z chińską laseczką, od których to dowiedzieliśmy się o istnieniu magicznego miasteczka Su Zhou, kryjącego w sobie 200 sklepów z sukniami ślubnymi. Nadzieja powróciła, a my zmieniliśmy nasze zwiedzaniowe plany. Zjedliśmy też grejfruita giganta chińskiego pochodzenia. Elegancki był ;)



Mieliśmy następnego dnia zobaczyć niegdysiejszą francuską dzielnicę zwaną French Concession, a w ostatni dzień przejść się po Old City i słynnym wybrzeżu The Bund. Postanowiliśmy jednak nasz dwudniowy plan zrealizować w jeden dzień, a dzień następny i zarazem ostatni przeznaczyć na wycieczkę do Su Zhou.



Tym razem wyszliśmy z domu wcześniej. Zaczęliśmy od 12 przystanków w dzielnicy French Concession. Najbardziej do gustu przypadł nam ukryty bazar Tianzifang przy Taikang Road, koło galerii Taikang Rd Art Centre. Mnóstwo niewielkich uliczek, galerii, fotografii i wyszukanej kuchni.



Stamtąd poszliśmy do Old City. Pierwszych kilka ulic było na prawdę starych i klimatycznych - małe stoiska z żarciem, sklepy, stare budynki (niestety nie na tyle stare, żeby nie być z płyty).



Doszliśmy do bardziej tradycyjnej bramy wejściowej do starego - nowego miasteczka. I tutaj, mimo że prawie wszystko jest nowe i tylko budowane na stary styl, było także pięknie. Można też zjeść dobrze w chińskim wydaniu STP za rozsądne pieniążki. My oczywiście jedliśmy oczami, więc przyszło nam zostawić 70 yenów. Ale za 30 też mogą się najeść dwie osoby. Jest tu też raj dla fanów zabawek mwehehe. Nie mogłem się powstrzymać i kupiłem zdalnie sterowany helikopter :))) Będę nim latał w każdym hotelu i u każdego hosta. A co!



Następnym przystankiem była uliczka Nanjing Road East, gdzie mieliśmy podziwiać jej zajebistość i przy okazji ostatni raz rozglądnąć się za sukienkami w Shanghaju. Ani jednego sukienkowego sklepu nie było ;) Za to ulica sama w sobie robi wrażenie. Fotki niestety mogą być ziarniste, bo Magdzie padły baterie aparacie, a na smartfona było za ciemno.



Na końcu ulicy był nasz ostatni dzisiejszy przystanek - The Bund. O ja pieprzę. Widok nie z tej ziemi! Każdy budynek przy rzecze wysoki, ciekawy i oświetlony. Kolorowe statki wycieczkowe pływają sobie w tę i z powrotem i na środku tego wszystkiego dumnie stoi kozacka wieżyczka. Po drugiej stronie The Bund jest widok na piękne stare i wcale nie gorzej oświetlone budyneczki. Jest pro.



Do SuZhou jechaliśmy pociągiem typu "Bullet Train" (oznaczonym literką "G" w rozkładzie). Jego teoretyczna prędkość to 350 km/h. Jednak w związku z tegorocznym wypadkiem podobnego pociągu (deadline uruchomienia nowej linii G ustalony był na 80-tą rocznicę sprawowania władzy przez komunistów i w związku z pośpiechem dopuszczono się wielu niedopatrzeń technicznych), dopuszczalną prędkość zredukowano do 300 km/h. Irytująco wolny, nie? Hehe. Sprawdziłem GPSem jego prędkość. Faktycznie 300 :) Naszym zdaniem Bullet Train jest lepszy od samolotu. Zapieprza, jest tańszy, nie ma odprawy i jest znacznie więcej miejsca na nogi i dodatkowo wszędzie jest wyżej i szerzej. Polecamy!



Su Zhou, podobnie jak Shanghaj, wydaje się bardzo dobrze poukładane, mimo iż jest niewielkim miasteczkiem, ma jakiś milion czy tam dwa miliony mieszkańców hrhr.



Za 15 yenów pojechaliśmy rikszą w suknio-ślubną dzielnicę. Matko Przenajświętsza, tutaj stwierdzenie "made in China" przybiera na sile. Sklepów jak grzybów po deszczu, suknie można kupić nawet za 200 zł. To nic, że są plastikowe i szeleszczą na wietrze niczym suche liście pod stopą. Teraz już wiemy, na co idą butelki po recyklingu. Stawiam, że w takich sukniach panna młoda się rozpuści zanim dojdzie do ołtarza :)



Były także lepsze sklepy, ale tutaj już ceny raczej europejskie. Oczywiście, jest taniej, jednak nie na tyle żeby się porywać na zakup. Ogólnie suknie są przeróżne i za rozsądną kwotę (500 - 1000 zł) da się coś przyzwoitego kupić. Można także zamówić konkretny model w lepszym sklepie, typu Pronovias i następnie zorganizować wysyłkę do Polski, ale nie jesteśmy do końca przekonani czy niewielka oszczędność jest warta takiego zachodu.



Po sukienkowych obchodach, korzystając z okazji, poszliśmy na Tiger Hill - piękne wzgórze o bogatej historii, gdzie niektóre z budynków i obiektów datowane są na przeszło 2500 lat. Będąc w Shanghaju, definitywnie warto tu przyjechać.



O 16:01 mieliśmy pociąg powrotny. Plan był taki, żeby o 16:30 przyjechać do Shanghaju, o 17:15 być w domu, spakować się, umyć i o 20:07 pojechać do Pekinu. Wszystkie bilety mieliśmy zamówione i opłacone z góry. Przylatujemy na dworzec kolejowy o 15:50, szukamy na tablicy numeru bramki, a tu chuj wielki trzy bąbelki - informacji brak, bramki zamknięte. Biegniemy do okienek biletowych w budynku obok. Uff, kolejny szybki pociąg jest za 20 min. Nie ma miejsc. Jeszcze jeden jest za godzinkę. Też damy radę, tylko trzeba będzie się szybciej spakować. Nie ma miejsc. Dopiero na 17:49 było coś wolnego. Nie damy rady spakować się i dotrzeć na pociąg do Pekinu. Dzięki uprzejmości Jing, zostaliśmy u niej jesio jedną noc i przełożyliśmy zamówione pociągi na takie same, tylko następnego dnia.



Najlepsze jest to, że nawet jak się spóźnisz na pociąg, to i tak bez problemu można bilet wymienić na nowy. Jakby tego było mało, zwracają nawet różnicę w cenie biletów!



Plan nam się przesunął mimowolnie o jeden dzień, pociąg klasy "D" tym razem (też Bullet, tylko wolny jak żółw - 250 km/h) z SuZhou do Shanghaju mamy za 1,5h, nie spieszymy się nigdzie i bezczelnie idziemy na kawusię ;)



Po powrocie akcja pakowanie i testowanie helikopterka. Jebanieńki lata przestabilnie.



U Jing miały dzisiaj spać dwie koleżanki, mieliśmy więc się pomieścić w 5 osób w kawalerce. Jako, że wspomniane koleżanki były umówione wcześniej, a nasz kolejny nocleg u Jing wynikał tylko i wyłącznie z naszego bycia dupowatymi patafianami, położyliśmy się na podłodze :) Bielizna termiczna, koszulka, dres, polar, śpiwór i jazda mwehehe. Nie było nam zimno :) Wróciła Jing z laskami i wszystkie zadecydowały, że będą spać w jednym wyrze, a my mamy wracać na rozkładaną ikeową kanapę. Dwa razy powtarzać nie musiały ;p Rano zapytałem Jing "have you slept well?", "no" - odpowiedziała z grymasem na twarzy. Oooops, co złego to nie my!



Ostatni dzień przeznaczyliśmy na organizację: pakowanie, CouchSurfing, wpisy i zdjęcia do bloga, ogarnianie planu na nasz następny przystanek - Pekin i jedzenie oczywiście!



Rano wpieprzyliśmy wspólnie z dziewojami śniadanko w pobliskiej malutkiej knajpie. Pieczone dumplingsy + dumplingsy w zupce. Ogrom jedzenia, przepyszne i wszystko za 40 yenów na 5 osób uehehe. Na obiad poszliśmy z plecakami i całym ekwipunkiem do knajpy po drodze na metro. O ja pierniczę, tutaj to już było za wiele! Zjedliśmy krewetki w panierce na patyku z sosem śmietanowym, sałatkę w zalewie chilli, kulki ziemniaczano-serowe i noodle z mięskiem i warzywami. Do tego browarek i za 68 yenów łącznie satysfakcja gwarantowana!



Jesteśmy już w pociągu do Pekinu. Pociąg piękny, nowy, szybki, cichy i wygodny ;) Ogarnęliśmy do końca focie z Shanghaju, popisałem chwilę blogusia i obudziliśmy się przed Pekinem. Podróż Shanghaj - Pekin (1418 km) przebiegła niesamowicie gładko i przyjemnie. Raz jeszcze polecamy Bullet Train, bez względu na to czy jest to klasa "D" czy "G" (ten ostatni jest kilka lat nowszy i trochę ładniejszy w środku, ale oba są tak samo komfortowe).



W Pekinie mamy konkretny plan, żeby zobaczyć Wielki Mur, Forbidden City oraz Temple of Heaven. Jak uda się coś więcej to super, a jak nie to trudno, nie ma spiny - jesteśmy na wakacjach w końcu ;)



POGODA:

Przyjemnie i chłodno, idealnie na zwiedzanie miasta. Wieczorkami trochę chłodniej i kurtka się przydawała :) 15-17 stopni w dzień, 7-10 w nocy.



PODLICZENIE KOSZTÓW:



- Pociąg Shanghai - Pekin: Y712

- Helikopter sterowany: Y140

- Pociąg Shanghai - SuZhou - Shanghai: Y140

- Riksza dworzec - Tiger Hill: Y15

- Wejście do Tiger Hill: Y80

- Inne wydatki (wody, gumy, proszek, pierdoły): Y130

- Zakupki na 3 śniadania (dżemik, szyneczka, parówy, pieczywo, kawusia, serek): Y40

- Kolacja (1. Dzień), mała knajpa przy domku (dumplings + herbata): Y12

- Obiadokolacja (2. Dzień), McDonalds (BigMaki!): Y50

- Obiadokolacja (3. Dzień), chińskie STP w Old City (sajgonki, zupka z serem, noodle, dumplingsy pieczone, 2x Cola): Y70

- Obiad (4. Dzień), Tiger Hill (gówniane coś w wodzie + herbatka-lura): Y40

- Kolacja (4. Dzień), McDonalds (1x zestaw i 3x picie): Y56

- Śniadanie (5. Dzień), kolejna mała knajpa pod domem (dumplingsy pieczone, dumplingsy w zupce): Y18

- Obiadokolacja (5. Dzień), knajpa po drodze do metra (krewetki w panierce z sosem śmietanowym, kulki serowo-ziemniaczane, noodle, sałatka w zalewie chilli): Y68

- Owocki, woda, kawusia i ciastka do pociągu: Y60



Łącznie: Y1631



PS. Dzisiaj przekroczyliśmy 1000 odwiedzin i minął dokładnie miesiąc od wyjścia z lotniska w Dehli! Dwie okazje do picia, weźmiemy browar do pociągu ;) Pozdrawiamy!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (72)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (5)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
michass
michass - 2011-11-16 10:36
JA POPROSZE ZDJĘCIA LASECZEK JAKIS FAJNYCH , ŻEBY SIE PRZYJEMNIEJ OGLĄDAŁO JESZCZE:), U NAS W PL JUŻ SZRON NA JAJACH -2:)
 
lucask
lucask - 2011-11-16 12:27
Hehe fakt :P
Ja powiem tyle. Zostanę chyba komunistą i przeprowadzę sie do Shanghaiu. Miasto totalnie wymiata, piękne i nowoczesne zarazem. Jednym słowem full wypas :]
Ps. Nie ma problemu Młody :D Mam nadzięję, że ten ostatni vpn dał radę ;)

Pps. PKP ssie!!!!!!!1
 
deryngs
deryngs - 2011-11-16 17:17
Jak cykniemy fotkę dziwojom, to wrzucimy hehe. Przyznać muszę, że są ładne ;)

Ostatni VPN właśnie będę testował, dopiero dostałem potwierdzenie ustawień konta.

Shanghai definiytywnie wymiata! Jednak mając na uwadze fakt, źe nigdzie na świecie nie ma większej konkurencji przy poszukiwaniu pracy, lepiej przyjechać tu na kontrakt zza granicy, aniżeli szukać pracy na własną rękę. Tutaj zawsze znajdzie się ktoś, kto z przyjemnością zrobi robotę za nas, dodatkowo za mniejsze pieniążki :)

Pozdrawiamy!
 
sadam
sadam - 2011-11-16 21:10
O rany.

Miałem napisać "lucask, ale to byś musiał zmienić pracę :D", ale później zobaczyłem zdjęcia.

O rany.

Dla kontrastu przejrzałem sobie zdjęcia Wrocławia. Przecież skosnoocy nie mają co u nas oglądać mając takie cuda pod nosem.
 
millagreg
millagreg - 2011-11-16 21:45
Tam już też zaczyna piździć co ?
Spadacie na południe ?
A jechaliście pociągiem z lotniska? Tamten jedzie 407 km/h. Prawie jak nasze PKP :)
 
 
deryngs
deryngs
Magda i Maciek
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 82 wpisy82 170 komentarzy170 2814 zdjęć2814 51 plików multimedialnych51
 
Nasze podróże
12.10.2011 - 16.04.2012
 
 
17.08.2013 - 02.09.2013