Geoblog.pl    deryngs    Podróże    Na Końcu Świata    Miasto kontrastów, kolebka Bolywood i pierwsze CS doświadczenia!
Zwiń mapę
2011
24
paź

Miasto kontrastów, kolebka Bolywood i pierwsze CS doświadczenia!

 
Indie
Indie, Mumbai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9288 km
 
2011-10-24 do 31

Indie, Masharastra, Bombai



Witamy w Bombaju, miasta zwanego Bramą Indii, kolebką biznesu i rajem wypełnionym gwiazdami Bolywood. Miasta, gdzie żyje prawie 17 mln ludzi, jeździ 40 tys. czarnych taksówek, średni zarobek to 10 zł dziennie i 55% ludności mieszka w slumsach.



Lol.



To tutaj spędzimy aż 8 nocy. Jeszcze w Ahmedabadzie wysłaliśmy kilka Couch Requestów do ludzi w Bombaju. Jeden z nich, Immy, miał być naszym hostem, jednak po wejściu do pociągu przestał się odzywać ;) Musieliśmy znaleźć rozsądną opcję noclegu w hotelu, przynajmniej na jedną noc.



Po wyjściu z pociągu zdziwił nas brak żuli i żebraków. Zapach był neutralny i ludzie biegali szybciej niż dotychczas. Taksówkarze byli mniej natrętni, zatem bez problemu wyszliśmy z dworca i poszliśmy na przekąskę do pierwszej lepszej znalezionej restauracji. Mieliśmy chwilę czasu i spokoju na zaplanowanie naszych dalszych losów :) LP w łapę i szukamy budżetowych opcji. Definitywnie chcemy uciec od smrodu miasta, wybór pada więc na nadmorską dzielnicę - Colaba. Wcięliśmy Veggie Pakora (mix pycha warzyw w panierce) z dodatkowymi ostrymi papryczkami, zapiliśmy to standardowo mirindą i mimo, że restauracja była ładna, czysta i dość droga, rachunek za przekąskę nie przekroczył 200 rupii razem z napiwkiem.



Wróciliśmy na dworzec (200-300 metrów), wzięliśmy oldschoolową typowo bombajową taxi, będącą odpowiednikiem Fiata z 1950 roku i za 150 rupii przejechaliśmy sporawy kawałek do Colaby pod same drzwi hotelu Sea Shore. Hotel ten znajduje się na 4. piętrzne i, naszym zdaniem, nie jest warty swojej ceny (950 rupii za double ze współdzielonym kiblem). Zamiast tego lepiej zejść piętro niżej, do Indian Guest House i cieszyć się podstawowym wyposażeniem oraz dzieloną (nową i czystą) łazienką za 550 rupii w pokoju od strony morza lub 500 rupii w pokoju po drugiej stronie korytarza. Czystość oceniamy na 4/5, a stosunek ceny do jakości nawet wyżej, mając na uwadze ceny w hotelach dookoła Colaby. Wzięliśmy na początek tylko jedną noc i korzystając z naszej wyczesanej nowej karty sim powysyłaliśmy więcej zapytań do CouchSurferów. Od razu odpisał Rupesch, przesympatyczny Hindus, oferując nam własny pokój i podając szczegóły dojazdu. Niewiele myśląc, chwyciliśmy za telefon, gadu gadu, szybka akcja i jesteśmy umówieni na następny dzień ;)



Owego następnego dnia wstaliśmy wcześniej, spakowaliśmy się grzecznie i plan był taki, żeby przelecieć przez Konsulat Chin, podejść piechotką na przystanek miejskich kolei i pojechać 25 km dalej do naszego kolegi z CS. Przed wprowadzeniem naszego ambitnego planu w życie, należało wcześniej zapłacić za pokój. Wszystko spoko, tylko myśliciel Maciej zapomniał o tym fakcie i zabrakło nam gotówki sesese. Zostawiliśmy bagaże na recepcji i powędrowaliśmy w poszukiwaniu bankomatu. Znaleźliśmy pierwszy. Skanował dysk C po błędzie Windowsa hehe. Znaleźliśmy drugi. Nie przyjmuje karty. Znaleźliśmy trzeci. Nie przyjmuje karty. Czas ucieka, konsulat otwarty jest do 12, a na osi mamy już około 10:00. Znaleźliśmy czwarty bankomat. Działa, w końcu. Wiwat bank HDFC.



Rozliczyliśmy się na recepcji i polecieliśmy na dół łapać taxi. Nie chcieliśmy jechać już tym starym fiatopodobnym klamotem, udaliśmy się więc w stronę nowego, niewielkiego Hyundai'a. Cena ta sama, komfort bez porównania. Scenariusz jak to bywa z taksówkarzami. Kolo nie wie gdzie jest Konsulat Chin. Odpalam navi, Magda pokazuje w lusterku kierunek, chwilę później jesteśmy na miejscu pod burżujskim budynkiem konsulatu. Jedziemy na 9 piętro. Wszystko nowe i błyszczące. Powitał nas napakowany koleszka odsyłając jednocześnie kilka przecznic dalej do nowego oddziału wizowego. Idziemy. Jest godzina 10:59. O 11:00 zamykają, a następnego dnia jest indyjskie święto Diwali. W święta chińskie konsulat nieczynny. W święta indyjskie także nieczynny. Cieszymy się, że udało nam się trafić na dzień, w którym było otwarte :) Nasza radość jednak uleciała szybko, jak miła pani ze szklanego przedpokoju zaprosiła nas pojutrze, mówiąc że już zamykamy. Wybłagaliśmy ją żeby nas jesio wpuściła, tłumacząc, że wszystkie papiery mamy gotowe. Owszem, mieliśmy, jednak podczas naszej wizyty w Indiach zmienił się budynek oddziału wiz, godziny otwarcia (do 11stej, zamiast do 12stej), cena ekspresowej wizy (z 2600 rupii na 3400 rupii) oraz oczywiście wszystkie papierowe aplikacje. Musieliśmy zatem wypełniać wszystko od nowa, co nam lekką godzinkę zajęło hehe. Sorry!



Po gotowe wizy mamy wrócić za dwa dni. Nie jest źle, mamy 4 czy 5 dni zapasu.



Nic jeszcze nie jedliśmy od rana i zdychamy z głodu. Ale nic to, przed budynkiem biznesowej strefy stoją budki z żarciem ;) Wzięliśmy różne snacki: ciacho francuskie nadziewane doprawionym farszem ziemniaczanym w świeżej bułeczce z sosem zielonym i chili + kilka Veggie Pakora + jeden wielki kaban półfrancuski z ziemniakiem wielkości byczego jaja w środku na później. Wszystko za 27 rupii. Nie jedliśmy już nic więcej tego dnia, tylko późniejszym popołudniem dziabnęliśmy tego wielkiego kabana na pół. Jami.



Again, GPS w łapę i lecimy na stację Churchgate, skąd mamy pociąg do dzielnicy Andheri. Bilety wyniosły nas razem 16 rupii, po 45 minutach byliśmy na stacji docelowej. Stamtąd riksza i daliśmy się zrobić w balona. Wszystko przez GPSa :) Nasz adres docelowy miał być 11km od stacji nad niewielkim jeziorkiem. Okazało się, że był 3,5 km dalej. Zapłaciliśmy 100 zamiast 40 rupii. Punkt dla drużyny riksiarzy. Jest 2:1 dla nas mweheh. Dupki z nich straszne ;) Dobra rada: w Bombaju taxi i riksze mają taksometry. Przed wejściem do rikszy nie ma się co targować, tylko trzeba włączyć taksometr (samemu hehe), przesuwając wajchę "to hire" na dół o 180 stopni w stronę środka pojazdu. Nowsze taxi mają taksometry włączone z definicji. Taksometry nie pokazują kwoty do zapłaty ani przebytego dystansu, tylko głupi przelicznik. Warto zassać na smartfona aplikację m-Indicator, gdzie są przeliczniki na ceny kursów dla riksz i taksówek oraz rozkłady jazdy lokalnych pociągów.



Rupesch czekał na nas przy głównej drodze. Parę chwil później jesteśmy w jego domku. Standard bardziej indyjski niż europejski, ale nie ma na co narzekać. Mamy oddzielny pokój, jest czysty kibel, łazienka, lodówka i net po WiFi. I oczywiście nowy znajomy + 550 rupii oszczędności za noc ;) Pogadaliśmy chwilę i Rupesch musiał wrócić do pracy. Zostawił nam klucze i zniknął. Posiedzieliśmy chwilę na necie, Magda dalej ogarniała CS w innych miastach, a ja kończyłem bloga z Ahmedabadu. Przed spaniem pozwoliliśmy sobie bezczelnie na filmik, prysznic i lulu.



Trzeciego dnia rano mieliśmy jechać nad niedalekie jeziorko. Był pierwszy dzień wielkiego święta Diwali. Przed wyjściem z domku sprawdzamy w locie CS, a tu niespodzianka. Sympatyczny kolega Vishnaki zaprosił nas na świąteczny obiad do swojego rodzinnego domu. Zobaczył po historii naszego logowania na CS, że jesteśmy w Bombaju. Przyjęliśmy zaproszenie, dobrego jedzenia nie odmawiamy hehe.



Pojechaliśmy rikszą we wskazane miejsce uprzednio kupując czekoladki dla pani domu ;) Gospodarze powitali nas bardzo ciepło, posadzili na skórzanej kanapie i uraczyli zimną wodą. Z minuty na minutę było coraz luźniej i sympatyczniej. Vishnaki ma swoje biuro podróży, jeden z jego pięciu braci jest właścicielem portalu o tematyce podróżniczej, reszta traktuje podróżowanie jako główne hobby. Jest o czym rozmawiać :)



Z naszej kanapy witamy coraz to nowych gości. Na początku było z 8 osób, po godzince pewnie 15 :] Niezła biba, brakowało tylko zimnego browara hrhr.



Koło 21:00 przyszedł klecha odprawić świąteczny rytuał. Ładnie ubrany z kamienną twarzą nie wykazującą żadnych uczuć ;] Zasiadł na podłodze w drugim pokoju i wraz z uczestnikami obrzędu (w tym z nami) zaczął układać świąteczny ołtarzyk. Wyglądało to super - układali srebrne niewielkie figurki przedstawiające ich Bóstwa, myli je i przybierali wisiorkami i kwiatkami. Dookoła figurek kładli słodkości, owoce i jeszcze więcej kolorowych kwiatków. Na jedzeniu w ofierze składali pieniążki o różnych, raczej niewielkich nominałach. Ksiądz zaczął śpiewać ichnie pieśni (bardziej pro niż nasze kościelne zawodzenie) i trwało to dobre pół godzinki. Gość idealnie nadawałby się na wokalistę do popowego zespołu ;) Leciał twardo z koksem, wszyscy śpiewają, zasłaniają oczy, proszą Bogów o zdrowie i powodzenie, wstają, kręcą się w kółko, ponownie siadają, znowu zakrywają oczy, machają rękami i nagle... księdzu dzwoni telefon. Przerwał rytuał, pogadał chwilę i wrócił do powinności mwehehe. Dzwonił kolejny klient, spodziewający się jego obecności. Szczerze, jakbym urodził się w Indiach to byłbym księdzem. Jednego świątecznego wieczorka śpiewający facet odwiedza kilkanaście gospodarstw, od każdego dostaje przynajmniej 3000 rupii. To tyle, ile przeciętny bombajczyk zarabia w miesiąc. 12 domków w jeden wieczór = średni roczny zarobek w Bombaju lub trzykrotna średnia roczna krajowa. Jakby tego było mało, nawet banknoty składane w ofierze zabiera z jedzenia na ołtarzyku wychodząc. Definitywnie się nie patyczkuje z żerowaniem na religijnych rodzinach buehehe.



Po obrzędach dostaliśmy wcinanie. No to to było już za wiele. Nie dość, że dostaliśmy żarcie jako pierwsi, to dwie młode ładne dziewoje biegały truchtem donosząc chleb puri i inne cieszące się powodzeniem rzeczy ze stołu. W skład menu wchodził apperitive ze słodzonego mleka z makaronem (taka polska zupa mleczna, ale dobra - jak to zupa mleczna) , następnie przepyszne curry idealnie przyprawione z papryczkami i serem (nazwanym tutaj cottage, chociaż to takie połączenie tofu i mozzarelli), do tego chleb puri, ryż i miseczka potrawy w ciemnym sosie z cieciorką. Brak słów. To było naprawdę wyśmienite! Raz jeszcze muszę napisać, że Hindusi są bez wątpienia jednymi z najlepszych kucharzy na świecie. Dla jedzenia i Taj Mahal warto przyjechać do Indii hehe.



Po tak miłej imprezie pojechaliśmy z Vishnaki zobaczyć jak wygląda Diwali od wewnątrz. Jest głośne, definitywnie. Można to streścić stwierdzeniem, że uliczne Diwali polega na odpalaniu fajerwerków i ekstremalnie głośnych ładunków wybuchowych. Trzeba być skupionym, żeby kolorową petardą nie zarobić w ryj ;) Dodatkowo wszystkie budynki są oświetlone i w każdych drzwiach każdego mieszkania umieszczane są świecące knoty zanurzone o oliwie w niewielkiej knotowej indyjskiej miseczce. Bardzo to ładne. Niekiedy ichnie świeczki ozdobione są kolorowym proszkiem. Całokształt Diwali robi pozytywne wrażenie.



Następnego dnia wstaliśmy z wyra koło południa i pojechaliśmy do Konsulatu Chin zobaczyć jak tam nasze wizy. Tutaj mega lol. Były gotowe ;) Zajęło im to 1 dzień roboczy. Dobra alternatywa: jeśli lecisz przez Bombaj do Chin i masz w Polsce do warszawskiego Konsulatu Chin daleko, wówczas dobrym rozwiązaniem może być załatwienie tego w Bombaju. Przed planowaniem trasy i długości pobytu w Bombaju upewnij się, że Konsulat i stanowisko wizowe jest otwarte i że nie ma żadnego chińskiego bądź hinduskiego święta. My zaplanowaliśmy aż 7 nocy w Bombaju (na wszelki wypadek), ale raczej 3 noce w środku tygodnia powinny wystarczyć. 8 dni na Bombaj to zdecydowanie za długo. Lepiej wcześniej pojechać lub polecieć do Goa. Jak byśmy nie mieli wykupionego lotu na 31.10, wówczas po 3 dniach w Bombaju pojechaliśmy pociągiem do Goa. Dobra rada: olejcie samoloty z Bombaju do Goa! Pociąg jedzie co prawda 14 lub 15 godzin, ale pociągi w Indiach są na tyle dobre, że nie powinno to stanowić problemu. Dodatkowo wychodzi 10x taniej i można wiele zobaczyć po drodze. Bookowanie lotów i w ogóle jakiegokolwiek transportu wcześniej jest raczej złym rozwiązaniem, jeśli naprawdę nie ma takiej potrzeby! Lepiej robić to "on the go" w kafejkach lub korzystając z lokalnej karty sim z pakietem internetowym na smartfonie. W celu rezerwacji wszelkiego transportu w Indiach, gorąco polecamy "Cleartrip" - wspaniała strona!



Po odebraniu wiz poszliśmy piechotką (w sumie zawsze jak jest to możliwe to idziemy z buta) nad piękne wybrzeże morskie, nazwane "Queen Necklace" od swojego łukowatego kształtu przypominającego naszyjnik. Jest to miejsce wspaniałe na romantyczne spacery wieczorem oraz na delektowanie się wykwintną kuchnią. Teoretycznie. Praktycznie miejsce to nazwałbym "Rubish Bin's Necklace". Od wody wali na kilometr, kąpiel grozi śmiercią, od brzegu przynajmniej 30 metrów wybrzeża zawalone jest śmieciami i glutopodobną toksyczną substancją, w słoneczny dzień widoczność ograniczona jest do kilometra lub dwóch. Świetnie to widać stojąc na jednym końcu naszyjnika i spoglądając na jego drugi koniec.



Krótka dygresja:

Smog jest okrutny, ludzie w Indiach strasznie i z premedytacją zaśmiecają swój kraj. Zbieram tutaj przemyślenia z pobytu w północnej części Indii. W kraju praktycznie brak śmietników, wszystkie śmieci (bez względu na poziom kultury osobistej i wykształcenie delikwenta) rzucane są prosto pod siebie lub przez okna pociągu. Hindusi bez przerwy plują gęstym glutem po uprzednim głośnym odcharknięciu pod nogi sobie i osobom dookoła. Idziemy do niezłej knajpy w okolicy dworca w Dehli, kelner stoi przed wejściem, zbliżamy się do wejścia, słyszymy głośne "hrrrrrrrrrrh!" wzbogacone stosownym grymasem na twarzy i przy samym wejściu dostaję żulerską giftę wielkości gumy-kulki 20 cm od mojego buta. Kelner wyciera buzię w rękaw i mówi "welcome, sir". Wczoraj na skrzyżowaniu dostałem odpryskiem riksiarzowego gluta w piętę :) Na drodze nie ma żadnej kultury jazdy. Brak kierunkowskazów, chamskie wciski non stop, brak szacunku dla przechodniów. Zielone światło dla pieszych, piesi na pasach, jadą auta i się nie zatrzymają. Przejadą na czerwonym, obtrąbią pieszych jednocześnie zganiając ich przymusowo z drogi ;)

Koniec krótkiej dygresji ;)



Poszliśmy tutaj do knajpy, która okazała się dość droga. Ceny były raczej europejskie (800 rupii za picie, main + deser). Zamówiliśmy pizzę, ryż Briyani i deser potrójnie czekoladowy. Było całkiem niezłe, pizza szczególnie. Tańszy Nutan w Ahmedabadzie był może trochę lepszy, ale knajpa i tak ma naszą rekomendację. Restauracja "Cream Centre" słynie głównie z deserów i znajduje się po przeciwnej od morza stronie głównej drogi, przy samym przejściu nadziemnym przy Chowpatty Beach.



Wróciliśmy do domku, pogadaliśmy trochę i dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy: wynajem 2 pokojowego wilgotnego mieszkania o standardzie chałup naszych pradziadków kosztuje $350/mc. Hindusi lecą na Appla ;) Gwiazdy filmowe Bolywood postrzegane są prawie jak Bogowie przez nastolatków. Automat do filtrowania gównianej wody z kranu na smaczną postać pijalną (dodaje nawet minerały!) kosztuje 17000 rupii. Pracodawcy nie płacą za nadgodziny. Hindusi pracują 6 dni w tygodniu. Przed ślubem wspólne mieszkanie lub nawet wspólna wycieczka dookoła świata narzeczonych to abstrakcja. Po ślubie przez jakiś czas pani młoda musi mieszkać z panem młodym u swoich teściów. Z punktu widzenia telefonii komórkowej, każdy stan (województwo) rozpatrywany jest jako inne państwo (roaming). Bolywood robi 70000 filmów rocznie. Oglądaliśmy na kompie hit z Diwali sprzed roku. Tandeta jak jasny gwint :) Wytrzymaliśmy ledwo do końca filmu i poszliśmy spać :) Tyle z ciekawostek hrhr.



Piąty dzień minął głownie pod znakiem organizacji - dalsze ogarnianie CS, naprawa Magdy ukochanych japonek, zszycie dziury na tyłku w legginsach, zakupy, rozkmina przesunięcia lotu do Goa na wcześniejszy termin, pierwsze pranie oraz ogarnianie chałupy. Takie pierdoły też trzeba kiedyś zrobić ;)



Wieczorem jak Łupież wrócił z roboty, pojechaliśmy w trójkę na misję wpieprzać lokalne wpieprzanie do lokalnej wpieprzalni (bardzo popularna knajpa Gypsy przy stacji Dadar) na drugi koniec świata transportem podwójnie łączonym :) Riksza + pociąg + spacer, z powrotem tak samo. Jedzenie średnie, szczególnie przestrzegam przed próbowaniem lokalnych napojów przyprawianych solą. Chleb ryżowy ciekawy, main to rosół z marchewką i ziemniakiem przyprawiony curry. Za to starter lokalny jest spoko (taki okrągły ciemny chleb z dziurą w środku podawany z sosem jogurtowym).



Szósty dzień był najbardziej kozacki. Dopełniliśmy zwiedzaniowych powinności, wybierając się na pieszą wycieczkę z Churchgate do Gateway of India - budowli upamiętniającej wizytę brytyjskiego króla Grzesia V z 1911 roku. Po drodze odwiedziliśmy 8 ciekawych punktów i pieprznęliśmy trochę zdjęć. Bardzo ciekawy jest neogotycki budynek sądu z 1848 roku wraz z giga trawnikiem i rozgrywkami Cricket'a. Szesnastowieczna katedra St Thomas Cathedral jest bardzo ładna i porządnie odnawiana. Kilka budynków po drodze było wartych uwagi, w tym biblioteka Davida Sassoona, Flora Fountain z 1869 roku nosząca nazwę po rzymskiej Bogini i wzniesiona na cześć bombajskiego zarządcy, sir Bartle Frere, odpowiedzialnego za rozbiórkę fortu. Całkiem w pytkę był także budynek muzeum księcia Walii, nazwane Chhatrapati Shivaji.



Po kilkugodzinnym spacerku czekało na nas wiele nagród ;) Zamiast żreć setny raz curry, poszliśmy do McDodalds'a mweheh. Respect dla maka. Trzyma standard, nawet w Indiach :) Menu jest inne, są Veggie Burgery i inne wynalazki. Oczywiście hamburgera nie uświadczyliśmy, bo przecież krowy Hindusi nie zjedzą ^^ Wzięliśmy Spicy McChickena i McMaharaja Burgera - potrójnego skurczybyka przyprawionego oczywiście carry hrhr.



Kolejną nagrodą za trudy dnia było umówione wieczorem spotkanie przy browarku z koleżanką z Amsterdamu. Mieliśmy iść do legendarnej 140-letniej kawiarni Leopold, jednak jak była stara tak wyglądała (obdrapana i zaniedbana). Dodatkowo ceny były mega z dupy. Za piwo chcieli 250 rupii (18 zł). Uciekliśmy stamtąd :) Ja oczywiście, jak to tłuścioch, byłem ociekająco mokry i desperacko poszukiwałem klimatyzowanego lokalu z tańszym piwem hehe. Tuż za rogiem znaleźliśmy przyjemną knajpę, Gokul Pub, spełniającą aż nadto nasze oczekiwania. Klima, fajne światło i piwko 0,65 za 180 rupii.



Holenderska lasencja, Ragna, dołączyła do nas koło 20:00. Okazała się ekstremalnie spoko i godzinne spotkanie zaczęło się mimowolnie przedłużać. Popijając browczyka dostaliśmy smsa od naszego niedoszłego hosta z CS - Immy'ego, pytającego jakie mamy plany na wieczór. Nie musiałem go długo namawiać na piwko - 5 min później dołączył do nas wraz z kilkoma znajomymi i parą z Polski z Wawy, lol!



Oczywiście rodaków pozdrawiamy i życzymy wytrwałości w drodze na północ Indii :)



Immy i cała ekipa też okazali się niezwykle w porządku. Poza Visnhaki (który btw jest znajomym tej ekipy), są to nasze pierwsze doświadczenia z Hindusami z wyższych kast. Trzeba przyznać, że byliśmy pod wrażeniem ich gościnności, poziomu kultury osobistej, otwartego i nowoczesnego podejścia oraz poziomu angielskiego ;) Nie dawali nam za nic płacić, zaprosili nas koło północy do bardzo burżujskiej i drogiej restauracji na dachu budynku w Colabie z widokiem na morze, a na koniec odwieźli nas autkiem przed 2 w nocy 25 km pod nasze mieszkanie. Aż ciężko dać wiarę, że tacy ludzie istnieją. CS jest niesamowity.



Wypada wspomnieć co nam zaserwowano ;) Pamiętacie wyśmienite krewetki z McDonalds'a w Polsce niedawno? Tutaj dostaliśmy lepsze hrhrhr. Dodatkowo był zielony sosik, butter naan, warzywa panierowane, najlepsze ever ryżowe Briyani, grzybki z serem, mega dobry kurczak i świeża czerwona cebulka z limonką. Przegięcie dupy.



Został nam już tylko jeden pełny dzień ;) Plan był taki, żeby pojechać do centrum, na skitranym bazarze zobaczyć tkaniny na suknie ślubną i pójść do lokalnego kina na bolywoodzki film wysokobudżetowy - Ra One, w roli głównej z indyjskim maczo muczaczo Khanem. Znaleźliśmy bazar, ale zapomnieliśmy że jest niedziela. Pocałowaliśmy klamki ;) Na otarcie łez poszliśmy do kina. Ani jeden film nie ma angielskiej ścieżki językowej, ani nawet angielskich napisów hehe :) W ramach rekompensaty zahaczyliśmy ponownie o McDonalds'a i zeżarliśmy po zestawie składającym się ze średnich frytoli, Coli i bułki z ptakiem ^^ Humor lvl up, wracamy się pakować.



Jutro o 15 lecimy do Goa i zamierzamy zaatakować rejon plaży Palolem w Chaudi. Ostrzymy pazurki na wieczorną kąpiel w czystym morzu i chillout na tarasie plażowego banagalowa. Trzymajcie kciuki!



PODLICZENIE KOSZTÓW I JEDZONKO:

- Taxi dworzec - Colaba: INR150

- Hotel Indian Guest House (1 noc): INR550

- Zakupy w Colabie (apteka, wody, mirindy, jakiś tost i kika owoców): INR200

- 2x kawa mrożona + gałka lodów + bita śmietana INR470 (looool, tego nie było w cenniku!, miało wyjść 2x mniej

- Taxi Colaba - Konsulat Chin: INR70

- Lokalny pociąg Churchgate - Andheri lub odwrotnie: INR80

- Riksza Andheri - Rupesh lub odwrotnie x4: INR180

- Zakupy pod domem Rupesha (woda, napoje, chleb, masło, serek, marmolada, jajka, srajtaśma, orzeszki - od tej pory śniadanka jemy w domu): INR500

- Taxi na lotnisko: INR100

- Torebka Magdy z bazaru: INR150

- Wiza Express do Chin x2: INR6800

- Śniadanio-obiado-kolacja (1. Dzień), restauracja koło dworca (Veggie Pakora INR120 + 2x Mirinda INR70): INR190

- Śniadanie-obiado-kolacja (2. Dzień), budki przy drodze (przekąski, jeno duże i niedrogie i jeszcze na zapas): INR27

- Śniadanio-obiado-kolacja (3. Dzień), Zodiac (Subji Makhani INR120, 2x Plain Naan INR50, 2x Cola INR70): INR240

- Obiadokolacja (4. Dzień), Cream Centre (Pizza Veggie - pyszna, chrupiąca, dobrze doprawiona INR189, Briyani - bez przepychu INR169, Strawberry Iced Tea - polecam! INR109, Mirinda INR59, potrójnie czekoladowy deser - pycha, ale prawie bez czekolady, lody śmietankowe INR199, Service Charge (!) INR72): INR790

- Obiadokolacja (5. Dzień), Gypsy Corner (Bhanji Thalipi: starter, Amrut Kokam x3: lokalny napój, ostrzegam przed nim, Vanghi Bhakri: rosół z marchewką i ziemniakiem, Flwr Tom Bhakri: eggplant w lekkim sosie, Sprite, Ex. Bhakri x2: chlebki ryżowe, Shevayachi Kheer x2): INR500

- Obiadokolacja (6. Dzień), McDonald's no. 1 (McSpicy Chicken Menu Lg, McMaharaja Menu Lg, 2x Mirinda): INR450

- Obiadokolacja (7. Dzień), McDonald's no. 2 (McSpicy Chicken Menu Mid, McChicken Menu Mid, 2x McFlurrys Oreo): INR420



Łącznie: INR11890 (INR5090 bez wiz do Chin)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (76)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (1)
  • Kilka razy prawie z bani dostałem ;)
    rozmiar: 245,03 KB  |  dodano 2 lata temu
     
Komentarze (6)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
Ela
Ela - 2011-10-31 13:26
Madzia! Zdjęcia robisz GENIALNE :)
 
deryngs
deryngs - 2011-10-31 14:10
Dzięki! Cieszymy się, że komuś się podoba hehe. Pozdrawiamy z 60-letniego autobusu zmierzającego do Chaudi, skąd przez następne dwa dni będziemy robić tylko fotki palmiszonów, drinków i białego piasku plaży Palolem. Cheers!
 
ElaDeryng
ElaDeryng - 2011-10-31 15:46
No ba! Myśle, że nie jestem osamotniona w swojej opinii, tak trzymaj! Niektore wyglądają jak te z National Geographic :)
 
lucask
lucask - 2011-11-01 00:56
Nio. Zdjęcia pierwsza klasa! Czekamy na więcej ;)
 
BoRa
BoRa - 2011-11-15 20:50
Tak, potwerdzam,zdjęcia pyszne. Większość nadaje się na pierwsze strony magazynów podróżniczych i .... na mój pulpit :-).
Ciekawa jestem, jeśli można spytać, jakim aparatem robicie te wspaniałe zdjęcia?
 
deryngs
deryngs - 2011-11-16 02:20
Ale super, że Wam się podoba. Dzięki za wszystkie komentarze!

Zdjęcia robimy na dwa aparaty: Pentax K-x 2 obiektywy Sigma 50-150 i stałka (wszystkie zdjęcia ludzi i inne) oraz smartfon Samsung Galaxy S2 i9100 CM7 HDR Camera hrhrhr (zdjęcia statyczne, głownie krajobrazy, budynki i podobne).

Pozdrawiamy!
 
 
deryngs
deryngs
Magda i Maciek
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 82 wpisy82 170 komentarzy170 2814 zdjęć2814 51 plików multimedialnych51
 
Nasze podróże
12.10.2011 - 16.04.2012
 
 
17.08.2013 - 02.09.2013