2011-10-21 do 24
Indie, Gujarat, Ahmedabad
Miasto dobrobytu założone przez Ahmeda Shah (Ahmedabad = Ahmed + abad, gdzie abad oznacza dobrobyt) w 1411 roku lata świetności ma już za sobą. Od 17tego do 19tego wieku miasto słynęło z wyrobu najwyższego gatunku tkanin, a od 1915 roku o Ahmedabadzie głośno było dzięki Gandhi'emu, który to rezydował właśnie tutaj. Oba czynniki miały wpływ na ogromną migrację ludności. Aktualnie Ahmedabad jest niewiele większy niż Wrocław, a oficjalnie miasto zamieszkuje około 5 mln ludzi.
Po szybkim wprowadzeniu historycznym możemy powrócić do blogunia ;)
Nasza przygoda z Ahmedabadem zaczęła się przednio ;] Jako, że mieliśmy już kupiony wcześniej bilet do Bombaju, po dotarciu na dworzec zamiast do kas, skierowaliśmy się prosto do wyjścia. Tam już czekał cały zastęp riksza driverów, przekrzykujących się jeden przez drugiego jak mewy w "Gdzie jest Nemo". Najsympatyczniejszy wydał się nam młody chłopak w złotej tandetnej koszuli rodem z ruskiej giełdy, udaliśmy się więc do jego pojazdu negocjując uprzednio cenę. Do wybranego przez nas hotelu (Naigra) było niewiele więcej niż kilometr, padło więc na 10 rupii za kurs (jakieś 67 groszy). Zszokowani niską ceną, z bananem na paszczach wcisnęliśmy podtuczone curry tyłki do rikszy i chwilę później podziwialiśmy już nasz wspaniały hotel położony z dala od zgiełku i przykrych zapachów. Tia, z dala od zgiełku i przykrych zapachów :) Dobre sobie. Zgraja bezdomnych dzieci przed samym wejściem do hotelu bawiła się przednio niewielkimi ładunkami wybuchowymi :) Przeskoczyliśmy nad nimi, żeby się dowiedzieć, że nie ma wolnych pokoi. Patrząc na dzielnicę to może i dobrze hehe.
Kierowca uśmiechnięty mówi "no worries, there are plenty of nice hotels in the Old City center". Lux, jedziemy. Dalsza podróż jest "free of charge". Kolejny szok. Taki miły kierowca spadł nam z nieba.
Dotarliśmy do drugiego hotelu - Sahil. Yay, są wolne pokoje! Za ile? Jedyne 800 rupii za noc (Lonley Planet twierdzi, że 300 - 500). No tak zbliża się rodzinne indyjskie święto Diwali. Ceny wywindowane, miejsc w hotelach niewiele. Nie mając jednak nic do stracenia idziemy zobaczyć co oferuje tak drogi hotel. Jak nam przypasuje pokój to będziemy się targować. Za dobry standard 500 rupii możemy dać. Pracownik hotelu otwiera drzwi, włącza wiatrak i z dumą wpuszcza nas do pokoju. Na ścianach zastaliśmy cały podręcznik grzybiarza, unosił się zapach stęchlizny i łazienka była w grubym stanie. Jak szybko weszliśmy, tak szybko wyszliśmy :)
Kierowca dalej na nas czeka i powtórka z rozrywki. Za 10 rupii zrobił już z 5 km i chce nas wozić dalej po najlepszych w mieście hotelach. Wyraźnie daliśmy panu do zrozumienia, że hotel może być podstawowy i bez przepychu, ale musi być w miarę czysty. Skinął głową, uśmiechnął się szeroko w geście wzajemnego zrozumienia i ruszyliśmy dalej.
Trzeci hotel był tak samo obskurny jak drugi, ale i tak nie było wolnych pokoi. Jedziemy do czwartego hotelu. Pierwszy raz w Indiach mamy problem ze znalezieniem miejsca do spania. Zrobiło nam się głupio, że miły Pan nas tak wozi, dorzuciliśmy mu więc kolejnych 10 rupii. Przed nami hotel nr pięć - Hotel Volga, oznaczony jako "midrange" w LP. Pytając o dostępność i ceny pokoi zauważam za ściennym zegarem karalucha wielkości pięści. Ten to dopiero midrange ;) Cena pokoi: 975 rupii za double non A/C room. Respect. Nie dziwota, że są wolne pokoje. W pokojach smród jak skurczybyk. Do jednego weszliśmy, do drugiego wystarczyło przyłożyć nos. Masakra. Zaczynamy się wkurzać. Nasz kierowca twierdzi, że inne budżetowe podane przez nas hotele są albo od pół roku zamknięte albo pełne. Przez myśl nam przeszła idea, że gostek wozi nas po spelunach, które płacą mu za naganianie naiwnych klientów. Bo przecież bez podstępu nikt z własnej woli nie zatrzymałby się w takich norach, dodatkowo za takie pieniądze. Mówię kierowcy, że zaczyna mnie denerwować i że mamy chyba inne rozumienie słowa "czystość". Opieprzyłem go z góry na dół, jednoznacznie zaznaczając, że następny hotel to będzie nasz ostatni wspólny przystanek. Kierowca tylko się uśmiechnął i stwierdził, że bez jego bezcennej pomocy i tak nic nie znajdziemy, bo przecież przed Diwali wszystko jest zajęte.
Jedziemy do hotelu nr sześć. Jeszcze raz to samo. Syf jak diabli i tak samo diabelska cena. Ja już wychodzę z siebie, Magda jakoś się trzyma. Zielony z wkurzenia wylatuję z hotelu i mówię kierowcy co myślę o nim i jego usługach. Mieliśmy się tutaj rozstać. Riksziarz był jednak uparty i poprosił o ostatnią szansę. Gwarantował ładny hotel i czyste pokoje za max 400 rupii. Aaaha. Daliśmy mu szansę, cali spoceni i zażenowani i tak nie mieliśmy nic do stracenia. Jedziemy do hotelu nr 7. I co tam zastaliśmy? To samo! Lol, nie spodziewałbym się hehe. Wieszamy już psy na Ahmedabadzie, naszym kierowcy i jego rikszy. Definitywnie rozstaliśmy się z naszym driverem przy siódmym syfiastym i drogim bądź pełnym hotelu.
Czas znaleźć coś na własną rękę. Nie chce nam się wierzyć, żeby w takim sporym mieście był tylko taki syf. Idziemy przed siebie ciemną uliczką w poszukiwaniu randomowego hotelu. Yay, mamy fajny przed nami. Na tyle fajny, że kosztował 3000 rupii :) Ale słaby nie był hrhr. Przed hotelem stoi ochroniarz, siadamy na marmurowym podeściku i wyciągamy GPSa. Nasz kierowca nas wyśledził i dalej stawia na swoim. Twierdzi, że sami nic nie znajdziemy, gapi się na nas i stroi sobie z nas żarty :) No co za dupek hrhr. Ignore mode on. Niech sobie stoi ;p
Chwilę zajęło nawigacji znalezienie satelit. W sumie nic dziwnego - przedrzeć się przez taki smog i pył to nie lada wyzwanie dla systemu nawigacji ;) Pewnie rozpraszanie fal Rayleigh'a jest tu bardziej hardkorowe aniżeli w Europie. Koniec końców jest, wklepujemy najbliższe POI, filtrujemy po hotelach i okazuje się, że w okolicy jest ich przynajmniej kilkadziesiąt ;) Przyuważyliśmy hotel Balwas (oznaczony jako midrange w LP), bez większego zastanowienia ruszyliśmy więc w jego kierunku. Do przejścia mieliśmy całe 300 metrów, żeby znaleźć się przy ulicy złożonej praktycznie z samych hoteli. Balwas był pełny, ale miły odźwierny wskazał nam hotel po drugiej stronie ulicy - hotel Comfort. Niepozorny, w nowej plombie, niewielki. Wchodzimy. Są wolne pokoje. Sprawdzamy dwa. Oba czyste :) Lolz, jednak są takie hotele, jakie chcieliśmy znaleźć hehe. Cena: 550 rupii za noc. Mając jednak na uwadze okres Diwali, uważamy to za bardzo dobrą opcję. Targowanie nie wchodzi w grę. Bierzemy na trzy noce z góry i idziemy spać zadowoleni z siebie.
Wniosek: NIGDY nie ufaj kierowcom rikszy, choćby świat się walił i był okres przed Diwali. Nie polecamy także dawania się wprowadzać za rękę do nieokreślonych hoteli przez kierowców. Może to wyglądać dziwnie i jest niehigieniczne hehe (no trolling on this blog, thx!) ;)
Następnego dnia rano poczuliśmy natchnie aby odwiedzić coś innego niż stary budynek. Gujarat Science City wydało się nam odpowiednie :) Miasteczko nauki znajduje się 15 km od Old City. Riksza powinna kosztować jakieś 120 rupii, autobus miejski 20. Padło na autobus. Przeszliśmy z 5 km w poszukiwaniu przystanku. Udało nam się go znaleźć pytając uprzednio 4 osoby i jeden patrol policji :) Niestety, nikt na przystanku nie mówił po angielsku, nie było też rozpiski, autobusy były ponumerowane cyframi w hindi czy tam gujarati, kierowcy nie odpowiadali na pytania i nie zatrzymywali się nawet, a biedni podróżni wskakiwali i wyskakiwali w biegu. Trzeba mieć exp w tej dziedzinie, w przeciwnym wypadku łatwo wlecieć pod bezokienny autobus widmo lub zaryć gębą glebę podczas wysiadania. Obie opcje wydały się nam mało interesujące ;)
Przyjechała riksza, kierowca nie gada po angielsku ani trochę. Wymieniamy się hasłami, ja krzyczę "Science City", on rusza głową i pokazuje osiem palców. Ja pokazuję palców sześć, on siedem, ja sześć, on kiwnął łbem, zamruczał i jedziemy za 60 rupii. Aż nie wypada. Biedny chłopak nie wiedział, że mamy do przejechania taki kawał drogi. Pieszo było 10 km, rikszą prawie 15 :) 1:0 dla nas, zawsze przyjezdnych ruchają na pieniążki hindusi, teraz przyjezdni zrobili w jajo hindusa hehe. Pan kierowca nie wiedział gdzie jechać. Musiałem włączyć GPSa i Magda mu machała do lusterka pokazując kierunek jazdy. Z każdym kolejnym kilometrem bidny chłopina miał coraz tęższą minę. Pewnie chciał, żeby chociaż paliwo mu się zwróciło. Wbrew pozorom, benzyna w Indiach nie jest aż tak tania. Kosztuje 70 rupii za litr, czyli jakieś 4,5 zł. Dotarliśmy na miejsce i mając wyrzuty sumienia rozliczyliśmy się za kurs normalnie i portfel się odchudził o 100, zamiast 60 rupii. Nie potrafimy jednak tak jak oni ;)
Wejście do Science City kosztuje 10 rupii na łeb. Cały obiekt jest w miarę czysty, ale jak na jego wiek (kilka lat) totalnie zaniedbany. Po wejściu znajdziemy IMAX 3D z biletami w cenie 200 rupii i jednym filmem w repertuarze: Harry Potter 7 (cokolwiek to znaczy) z dubbingiem w języku Gujarati bez napisów. Widocznie turyści to nie ich target ;)
Jest także muzeum elektryczności, gdzie przybliżone są portrety najważniejszych w rozwoju w tej dziedzinie osób oraz maszyn. Znajdziemy tu Edisona, Volta, Watta i jakiś dwóch lokalnych hindusów wiszących na tej samej ścianie ;)
Jest także sala naukowa podzielona na różne strefy: matematyki, fizyki, astronomii, akustyki i optyki. Wszystkie prezentowane eksponaty oczywiście zniszczone, żarówki i podświetlenia (w IMAXie także) popalone, wykładziny starte i od czasu wybudowania całego obiektu remontu ani nawet drobnych napraw nie przeprowadzono ;p
Ogólnie fajnie tam pojechać, można się oderwać od wielkomiejskiego smrodu.
Po powrocie bezskutecznie szukaliśmy kafejki internetowej z bezprzewodowym dostępem do sieci. Niestety takowej nie uświadczyliśmy. Nie mogliśmy także podłączyć kablem swojego komputera z przygotowanymi opisami i zdjęciami do blogusia i na fejsa. Dymnęliśmy więc z powrotem do hotelu, aby zgrać opisy i focie na zewnętrzny twardy dysk. Trzeba było okazać paszporty, żeby kafejkowy recepcjonista pozwolił nam podłączyć nasz hdd. Ten poprawnie się zainstalował dopiero na czwartym komputerze hehe. Nio ale wpis z Jaipuru się pojawił, więc nie jest źle :]
O jedzonku napiszę na końcu, bo poszliśmy trochę na łatwiznę hrhhr. W każdym razie zjedliśmy sobie pycha kolację i poszliśmy spać. Następnego dnia czekał na nas najpiękniejszy w mieście budynek Sidi Saiyad's Mosque wzniesiony w 1573 przez Sidi Saiyad - niegdysiejszego niewolnika Ahmeda Shah. Źródła piszą o wzniosłej budowli, my zastaliśmy ruinę okupowaną przez bezdomnych. Przed wejściem znajdował się sztuczny zbiornik z wodą, a w nim rybki. Ich szkoda nam było najbardziej. Dodatkowo, aby przejść dalej należało zdjąć obuwie. Jest szansa, że zanim byśmy wrócili nasze nowe wygodne sandałki znalazłyby nowego właściciela, prawda Grzała? :)
Poszliśmy piechotką jakieś 5 czy 6 km nad sztuczne jezioro Kankaria Lake. Nie powiem, było tam całkiem miło. Po drodze dziabnęliśmy kilka zdjęć. Magda w pewnej bocznej uliczce miała silny odruch wymiotny wskutek unoszącego się zapachu zgniłej ryby pomieszanej z niemytymi ludźmi. Moja delikatna lady uehehe xx
Nad samym jeziorkiem było bardzo czysto. Jedynym wyjątkiem jest niewielki półwysep, który rządzi się swoimi prawami pod okiem zdupiałej bandy pseudo-ochroniarzy. Dookoła jeziora jeździ zabawkowa kolejka. Przejechaliśmy się nią za 50 rupii. Warto, fajna, nowa i czysta. Nad samym jeziorem nieźle grzało. Pochłonęliśmy po 2,5 litra wody na łeb. Obejście całego jeziorka wraz z półwyspem to jakieś 2 godzinki. Wychodząc, złapaliśmy indyjskie snacki - ciasto francuskie lub półfrancuskie nadziewane idealnie doprawionym (standardowo) farszem ziemniaczanym za 10 rupii od sztuki. Geeeeez, jakie to smaczne! Droga nad jeziorko dała nam nieźle w tyłek, toteż w drodze powrotnej wzięliśmy rikszę. Zaproponowaliśmy kilku kierowcom 30 rupii za kurs. Nie zgodzili się. No to poszliśmy dalej, nie to nie ;) Jeden przesympatyczny starszy pan zmiękł i wziął kurs. Korki były okrutne. Nasze Wrocławskie zatory na drodze to lajcik. Nie dość, że pojazdy są tak upchane że nawet skuter nie przejedzie, to jeszcze unosi się smog z tysięcy starych i niespełniających żadnych norm motorikszy i starych skuterów. W dobie ekologicznego myślenia jest to niesamowicie przerażające. Na rondzie 1km od naszej ulubionej restauracji Nutan po 15 minutach stania w smogu daliśmy sobie spokój. Kierowca rikszy coś marudzi o cenie kursu, że korki, że czas, że paliwo drogie. Miał rację :) On mówi czterdzieści, ja trzydzieści i tak kilka razy. Zszokowany naszą niezłomnością aż zapytał skąd jesteśmy. Przecież to tylko oni mają prawo naciągać turystów. W drugą stronę to nie działa hehe. Anyway - nasz win. 2:0 dla nas w wojnie z riksza driverami od czasu akcji po przyjeździe do Ahmedabadu. I tak daliśmy mu 40, był bardzo w porządku.
Po obiedzie kupiliśmy kartę sim prepaid. Żeby tego dokonać, musieliśny mieć rekomendację z hotelu, dwa dokumenty ze zdjęciem i zdjęcie paszportowe hehehehhe. Mniej dokumentów się podpisuje u nas biorąc dwuletni kontrakt niż w Indiach biorąc prepaid. Ale za to jaka oferta. Za 50 rupii jest 70 rupii na rozmowy + 800MB pakietu danych + 6000 smsów. Masakra! Jest co prawda tylko edge, ale działa. Nawet teraz jadąc pociągiem mam prawie cały czas pełny zasięg i sexi "E" wyświetlane na pasku notyfikacji.
Poszliśmy spać trochę wcześniej, rano o 4:55 jest pociąg do Bombaju. Jest duża szansa, że przez cały czas naszego pobytu będziemy mogli korzystać z uprzejmości ludzi i Couch Surfingu. Się okaże za kilka godzin :)
W Bombaju będziemy rekordowo długo, bo aż 8 dni. Musimy tak zrobić, ponieważ mamy do załatwienia wizę do Chin. W Polsce nie udało nam się tego ogarnąć. Ambasada Indii wyrabiała nam wizę trzy tygodnie, zamiast czterech dni. Dobra rada: jadąc na wycieczkę dookoła świata warto załatwiać sprawy wiz odpowiednio wcześniej. Jakbyśmy mieli temat ogarnięty wcześniej, wówczas moglibyśmy pobyć z jedną noc dłużej w Jaipurze (na tę chwilę nasz faworyt), zobaczyć Jodhpur, Varanasi i Pushkar. A tak będziemy siedzieć u kogoś w domu w jednym z bardziej zadymionych miast w Indiach :) W prognozie pogody, bez względu czy jest słońce czy deszcz, w Bombaju (Dehli i Ahmedabad to samo) jest permanentny status "smoky". U nas dla porównania jest wtedy status "sun" lub "rain" hehe.
Na koniec kilka słów o jedzeniu w Ahmedabadzie. Jest istnie GENIALNE. Mamy jedną knanpę, która jest co prawda w LP, ale chcemy jej dać specjalną rekomendację. Mowa tutaj o restauracji Nutan, w której jedliśmy różne curry dwa razy dziennie, zawsze idealne. Knajpa raczej tańsza niż droższa (curry od 65 do 95 rupii, plain naan 20 rupii). Porcje ogromne, wystarczy 1x curry i 2x naan dla dwóch osób. Można się tym objeść po uszy. Obsługa jest spoko, lokal klimatyzowany i co najważniejsze czysty i schludny. Rzadkość! W rozliczeniu i na zdjęciach postaramy się ukazać przepozytywny stosunek jakości serwowanych w Nutan dań do ich ceny. Wczoraj poszliśmy tam na ostatnią kolację. A tu dwupiętrowy lokal pełny i kelner obsadza oczekującymi klientami plastikowe krzesła ogrodowe na zewnątrz lokalu. Taka popularność tylko świadczy o poziomie knajpy. Warto także zaznaczyć, że byliśmy jedynymi białymi w restauracji (w Ahmedabadzie zresztą też nie spotkaliśmy ani jednego białego turysty hehe).
Pobudka była o 3:30, pociąg odjeżdżał o 4:55. W pociągu są dobre jajca, bo przynajmniej połowa lokalnych nie ma biletu lol. Zawijają wykupione miejsca i nie chcą wstać ;) Za to konduktor dupek zawszę brzydko się zachowuje względem białasów. Na dworcu przy każdym wagonie jest pod dachem budynku wyświetlacz LED, pokazujący numer danego wagonu. Pokazywał D10 (taki wagon mieliśmy na biletach), ale podczas kontroli biletów nasz D10 okazał się w być wagonem D9. Konduktor zamiast grzecznie wytłumaczyć nieporozumienie, zaczął machać nam przed nosem rachunkiem na kwotę 150 rupii za zajmowanie niewykupionych miejsc ;)
POGODA:
Fajna, ale dla mnie już trochę za ciepło. Jeszcze 2-3 stopnie cieplej niż w wcześniej, temperaturka osiąga 38 stopni w cieniu.
PODLICZENIE KOSZTÓW I JEDZONKO (dla dwóch osób):
- Riksza dworzec - hotel - dworzec: INR70
- Hotel Comfort (3 noce): INR1650
- Bilet na pociąg Ahmedabad - Mumbai Central: INR700
- Karta sim prepaid (airtel): INR50
- Zakupki (proszek do prania, chusteczki, woda): INR150
- 10x woda 1l + 10x Mirinda: INR350
- Bilety do Science City: INR20
- Bilety do Kankaria Lake: INR20
- Zabawkowy pociąg w Kankaria Lake: INR50
- Riksza Kankaria - Hotel: INR40
- Riksza do i z Science City: INR170
- Apteka (antybiotyk na stan podgrypowy, niedoleczony z europy): INR100
- Kafeja internetowa: INR40
- Śniadanie (2. Dzień), Nutan (Paneer Butter Masala (pychota!) INR80 + 2x 7up INR60 + 2x Plain Naan INR40 + Nutan Special Dessert INR65 + woda 1l INR15): INR260
- Obiadokolacja (2. Dzień), Nutan (Mix Veggie Curry INR65 + 2x Plain Naan INR40 + 2x Mirinda INR60 + woda 1l INR15): INR185
- Śniadanie (3. Dzień), Nutan (Special Nutan Veg. INR75 + 2x Plain Naan INR40 + 2x Mirinda INR60 + woda 1l INR15): INR190
- Obiadokolacja (3. Dzień), Nutan (Paneer Tawa Masala INR95 + 2x Plain Naan INR40 + 2x Mirinda INR60 + woda 1l INR15): INR210
- Jedzonko na śniadanie (4. Dzień), Piekarnia "Ben" (Różne kruche ciastka, nawet dwa o smaku Curry!): INR70
Łącznie: INR4215
PS. Następny wpis (Mumbai) pojawi się dopiero między 1szym a 3 listopada, po wyjeździe z Bombaju. Pozdrawiamy ciepluchno!