Geoblog.pl    deryngs    Podróże    Na Końcu Świata    Old (Pink) City, Hawa Mahal i bazary
Zwiń mapę
2011
19
paź

Old (Pink) City, Hawa Mahal i bazary

 
Indie
Indie, Jaipur
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8296 km
 
2011-10-19 do 21

Indie, Rajasthan, Jaipur



O podróży pociągiem już pisaliśmy, więc nie będziemy przedłużać ;)



Po dotarciu na dworzec w Jaipurze mieliśmy kupić bilet do naszej następnej stacji - miasta Jodhpur. Jednak po wyjściu z pociągu dopadł nas kierowca motorikszy (jeszcze w drzwiach składu) i tak nas zamotał, że zapomnieliśmy kupić wspomniany bilet heh. Jak się później okazało, wyszło to nam nawet na dobre :)



Rajastan, kraina odważnych wojowników pochodzących ze słońca, księżyca i ognia (tak przynajmniej twierdzili). To oni przez ponad 1000 lat władali tymi ziemiami do czasu najazdu Imperium Mongolskiego. Potem już byli ich wasalami hrhr. Fail!



Dobra, zostawmy słonecznych wojowników i wróćmy do naszego transportu i pierwszych wrażeń. Jaipur jest ewidentnie czystszy od Agry i Dehli. Są tutaj trzy rodzaje motorikszy i pierwszy raz zobaczyliśmy autka inne niż Tata i Chewrolett wielkości Cinqueciento. Królowały japońce z Hondą na czele (niby Civic, ale trochę inny - przód z hatchback'a, tył a'la sedan, ale w europie takich nie ma), Toyotą i Suzuki. Nie obyło się też bez jednego VW Passata, dwóch VW Polo i jednego Audi A4. Wszystkie te autka takie ładne i nowe. Burżuje pełną gębą ;]



Jako miejsce pobytu wybraliśmy guest house Evergreen, gdyż tam miało być potencjalnie sporo backpackerskich gęb do chlania i poznania. Nasz wygadany kierowca chciał 80 rupii, ale po krótkich negocjacjach stanęło na 40 :) Dojechaliśmy do Evergreen. Niestety każdy ze 100 pokoi był zajęty. Aż wierzyć się nie chce. Zapytałem o ich rekomendację, to skierowali mnie do konkurencji na końcu ślepej uliczki - hotelu Pink Sun. Konkurencja okazała się lepsza, czystsza, ładniejsza i w tej samej cenie. Był też śmieszny łysiejący Pan na recepcji (Pan Krecik), noszący okulary z oszlifowanego szkła pancernego o mocy 100000 dioptrii. Jak patrzył się na mnie, to jego oczy miały średnicę nie większą niż 3-4 milimetry mweheh. Pokoje kosztowały 500 rupii, ale powiedziałem Krecikowi że obok w Evergreen mamy wstępną rezerwację za 300 (chociaż nie było miejsc, a cena była stała i wynosiła 350 rupii), toteż dostaliśmy czysty i sympatyczny pokoik za Rs 350 hrhr. Niestety zapomnieliśmy zrobić zdjęć :/ Opiszę więc po krótce jak pokój w Pink Sun wypadł w porównaniu do pokoi z jakich mieliśmy przyjemność korzystać w Dehli i Agrze. Albo nie, Dehli nie wezmę pod uwagę bo taka cienizna to serio rzadkość (chociaż nad recepcją w Dehli twardo wisiała tabliczka z napisem "your sattisfaction is our top priority" aaaayeee). Ogólnie było czysto i schludnie. Do gustu przypadły nam drzwi (jak z Romeo i Julii - zaokrąglone na górze), trzy kontakty do ładowania (wcześniej mieliśmy jeden), spore wymiary pokoju, ładnie pomalowany po indyjsku sufit, szczelne moskitiery w każdym oknie i bardzo sprawny, acz dość głośny, wentylator na suficie. Reszta, z kibelkiem i łazienką włącznie, była czysta i znośna (tylko jedna temperatura wody - bardziej zimna niż ciepła, niewygodny kibel, mieszanka styli western i indian - można podnieść deskę i stanąć, albo posadzić nań tyłek, woda w kranie przy umywalce i w spłuczce nie działała). Z pozytywnych rzeczy warto wspomnieć, że dzielnica jest bardzo cicha, a zarazem do starego centrum (i dosłownie wszystkich jego atrakcji) jest rzut beretem. Nie dajcie się namówić na żadną całodzienną rikszę za 500 rupii, bo z powodzeniem można dotrzeć wszędzie pieszo.



Dodatkowo w hotelu działało niezabezpieczone WiFi heheheh. Dobrze, że większość Hindusów nie zna się na sieciach ;) A jak już przy sieciach jesteśmy, to zauważyłem fajną rzecz w naszym hotelu. Dostęp kablowy do neta po starej skrętce jest w jednym komputerze w biurze. Komputer ten ma dwie karty sieciowe. Do drugiej karty podłączony jest drugi komputer, także z dwiema kartami. Pod ścianą stoi trzeci komputer i czeka na podłączenie do drugiego komputera. Na blacie w recepcji leży pudełko od instruktarzowej płyty CD zatytułowanej "Computer Networks" i siedzi skupiony Krecik studiując złożoność zagadnienia hehehehehhe. Podniósł głowę zmarnowany i jego przepełnione nadzieją oczy skierowały się w moją stronę. Widocznie pamiętał wczorajszą rozmowę, gdy pytał o mój profil kształcenia heheh. Szkoda, że nie miałem czasu żeby mu pomóc bo mogłoby być wesoło :) Zaproponowałem mu kupno niewielkiego switcha o równowartości mniejszej niż płyta instruktażowa i kilka dodatkowych kart sieciowych, ale chyba nie ogarnął tematu. Wyobraźmy sobie scenariusz, gdzie kafejka internetowa "Krecik" składa się już nie z 2 czy 3 komputerów, tylko z 15. 1wszy komoputer udostępnia łącze, 15sty potrzebuje dostęp do neta, wszystkie kompy są wyłączone. Pytanie za 100 punktów: ile kompów trzeba włączyć, żeby założenie zostało spełnione? Lol :)



W Jaipurze mieliśmy jeden pełny dzień na zwiedzanie. Zdecydowaliśmy się spędzić go w Old City (Pink City). Nazwa tego miejsca wzięła się od koloru wszystkich budynków dookoła (są, lub przynajmniej powinny być, różowe). Prawie całe Pink City to szereg bazarów i sklepów. Trzeba to lubić ;) Chcieliśmy zjeść w rekomendowanej przez Lonley Planet taniej knajpie "Mohan", ale obecność ciągnących za nogawki ekstremalnie zabiedzonych dzieci, paskudnego zapachu szamba i krowich placków przygasiły w nas apetyt. Dopiero knajpa LMB okazała się miejscem jakby dla nas stworzonym ;) Czysto, chłodno, od groma uwijających się kelnerów i bucowaty Manager mruczący coś ciągle pod nosem żeby zrównoważyć zajebistość tegoż miejsca :) Anyway, jedzenie wyśmienite, ale niestety dość drogie nawet jak na taki standard. Obiadek + pićko to wydatek rzędu 500 rupii. Dobra rada: na dwie osoby wystarczy wziąć 1x main + 2 lub 3 razy side dish a'la Naan Bread. Jest to oszczędność 1/3 ceny dania, a i tak można się najeść do syta.



Po pysznym i czyszczącym kieszenie z pieniążków jedzeniu, pełni sił, satysfakcji i pozytywnych wibracji wybraliśmy się do Hawa Mahal - pięknego architektonicznie i ogromnego domostwa wybudowanego w 1799 roku przez Macharadżę Sawaj Pratap Cośtam w celu pomieszeczenia jego, bagatela, 200 księżniczek ^^ Temu to dobrze. Księżniczki miały mieć możliwość oglądania życia miasta przez przeszło 600 okien i okienek. Z jednej strony budynku widać góry, City Palace i Jantar Mantar, z drugiej zaś bazar i jego festiwale. Możnaby tutaj przytoczyć wiele ciekawostek, ale najbardziej spodobały mi się dwie. Jantar Mantar jest wysokim punktem obserwacyjnym o przekroju pionowym trójkąta. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że cień przez niego rzucany i oglądany z City Palace jest jednocześnie zegarem słonecznym. Druga ciekawostka jest fajniejsza. Hawa Mahal składa się z pięciu kondygnacji. W swego rodzaju klatce schodowej nie ma schodów, tylko podjazdy wyglądające jak podjazd na wózki w Biedronce. Dlaczego właśnie tak? Rezydentki Hawa Mahal bywały dość bujnie odziane. Wszystkie ich szaty były ciężkie i ręcznie robione oraz bogato zdobione wszystkim co możliwe: haftami, złotem, a nawet kamieniami. Ich stroje ważyły kilkadziesiąt kilo, a one same potrzebowały wsparcia czterech osób podczas transportu na wózku na wyższe piętro. Ciekawe jak siadały na kibel ;)



W Hawa, dzięki indyjskiemu absolwentowi marketingu międzynarodowego w Essex, oszczędziliśmy 50 rupii na przewodnika (zaprosił nas, żebyśmy się do niego przyłączyli) i stwierdziliśmy, że czasem warto wziąć płatny guide. Można wyczaić fajne smaczki.



Po drodze do Hawa Magda chciała kupić jakąś ładną indyjską sukienkę. Znaleźliśmy czysty sklep z ubraniami. Piękna sprawa. Przesyt kolorów, delikatny jedwab i wysokogatunkowa bawełna. Świetne są indyjskie sukienko-spodnie: noszone na biodrach to spodenki alladynki, a wciągnięte nad cycory stanowią ładną sukienkę. Dodatkowo taki wynalazek zrobiony jest najczęściej z jedwabiu. Cena wyjściowa za jedwabne sukienko-spodnie to 650 rupii. Stargowaliśmy do 350 rupii (23zł za fajny ciuch z jedwabiu!), ale zawarliśmy też deal. Panowie w sklepie zrzucają nam cenę, a my polecamy ich na naszym blogu :) Polecilibyśmy ich tak czy inaczej hehe. Jak szukacie miłych i nienachalnych sprzedawców z czystym sklepem i ogromnym asortymentem, wówczas polecamy Wam sklepik Royal Sarees, przy samym wejściu do Hawa Mahal. Jest tam także dział dla panów, gdzie za 150 rupii kupiłem fajne bawełniane spodenki krótkie-długie (dwufunkcyjne:)). Od kiedy mam je na tyłku, nie zaczepiają mnie prawie tubylcy i żebracy hehe.



Bardzo podobały się nam (mi szczególnie eheheh) indyjskie niewiasty odziane w suknie sari, czyli śliczne, kolorowe i zmysłowe kreacje. Jednak taki typ ubrania jest dozwolony tylko dla mężatek. Zatem do dzieła dziewoje! Śluby brać i sari kupować. Wrzucamy fotę jednej takiej w sari właśnie.



Po wyjściu z Hawa Mahal chcieliśmy jeszcze podskoczyć do City Palace, ale było 40 min do jego zamknięcia więc nie było już jak. Wróciliśmy z GPSem grzecznie do domku, zamykając spacerek dystansem około 10 kilometrów. Niby dużo się ruszamy, ale jedzenie tutaj jest takie dobre, że ciężko będzie zrzucić sadło z dupska.



No i tyle ze zwiedzania Jaipuru. Ogólnie bardzo nam się podobało ;) Pozostało już tylko przygotować się do wyjazdu do następnego miasta. Miał to być Jodhpur, jednak każdy, łącznie LP nam go odradzał. Po wyczytaniu, że jest tam ekstremalnie brudno, tłoczno i śmierdząco, postanowiliśmy dać sobie z nim spokój i pojechać prosto do Ahmedabadu.



Jazda trwa prawie 13h, ale ludzie i przewodniki piszą o Ahmedabadzie dość ciepło. Znaleźliśmy (teoretycznie) przynajmniej 6 restauracji, w których z dziką rozkoszą byśmy zjedli oraz zdecydowaliśmy się wstępnie na cichy hotel 2 km od centrum i jakieś 800 metrów od dworca. Chcemy zobaczyć ile się da, a jest tego sporo: muzeum tekstylii, Gujarat Science City, jakieś jeziorko i kilka miejsc w centrum. Zobaczymy na ile pozwoli nam czas.



Bilety zamówiliśmy online, na następny kurs z Ahmedabadu do Bombaju także. Mamy już z tym spokój. Wydruk biletów w naszym hotelu kosztował 40 rupii - po 10 za stronę.



Pociąg mieliśmy o 9:00 rano i jeszcze jedziemy. Ja kończę blogunia, a Magda wybiera film na netbooku heh. Jeszcze jeden tip: lepiej kupować bilety na sleeper niż na drugą lub trzecią klasę. Cena jest okrutnie niska, a boxy w sleeperach mają numerowane siedzenia i dają więcej prywatności niż zwykłe osobówki. Dla przykładu, mamy teraz godzinę 16:20 i od samego wyjazdu mamy cały box dla siebie. Siedzimy, leżymy, robimy co chcemy. Pełen komforcik za najniższą możliwą cenę.



W pociągu na dłuższych trasach zauważyliśmy miłych panów w mundurkach wyglądających na kolejowe, co latają z launch'em. "You want launch, sir?". Odmówiliśmy dwa razy, a za trzecim razem powiedzieliśmy "why not!", pewnie jest darmowy ;) Gostek przyniósł jedzonko na tacy, ładne i całkiem dobre. Wcinamy, chwalimy, och, ach, jakie dobre koleje! "You finished, sir?". "Yes, it was delicious, thank you". "60 rupees, sir". Eheheh. I tak warto. Damy znać czy nie mamy sraczki ;)



EDIT. Jest 16:30 i już nie jesteśmy sami w boxie, wykrakałem :) Ale i tak jest pozytywnie hrhr.



POGODA:

Jak zwykle bez zarzutu. Jest jednak o jakieś 2 stopnie cieplej niż w Dehli i w Agrze, ale dalej całkiem przyjemnie.



PODLICZENIE KOSZTÓW I JEDZONKO (dla 2 osób):

- Motoriksza dworzec - hotel - dworzec: INR80

- Hotel Pink Sun (2 noce): INR700

- Wejście do Hawa Mahal: INR100

- Magdy sukienko-spodnie i moje spodenki długie-krótkie: INR500

- Drobne zakupy (woda, napoje, słodycze i podobne): INR250

- Wydruki w hotelu: INR40

- Śniadanio-obiad (2. Dzień), LMB (Paneer Makhani: słono-słodkie w zawiesistym sosie pomidorowym z serem cottage - czyli tofu hehe INR160 + Dal Makhani: bardzo ostre, z gorczycą INR135 + Plain Naan INR42 + Garlic Naan INR55 + woda 1l INR40 + 2x Mirinda INR60): INR492 + VAT(wtf?!) = INR526

- Kolacja (2. Dzień), Evergreen (Chicken Corma INR70 + 2x Mirinda INR60): INR130

- Śniadanie oraz prowiant do pociągu (3. Dzień), Evergreen (Jajecznica z dwoma tostami INR35, Cheese Tomato Toast INR35, 2x Mirinda INR60 + 2x Veg. Olive Sandwitch INR70 + 2x woda 1l INR30): INR230

- Obiad i picie (3. Dzień - piszemy to 22go, sraczki nie ma hehe), Pociąg, (Chicken Curry w zestawie z Naan, ryżem, przyprawami i kubkiem zapieczętowanej wody INR60 + Mirinda + 7up + Pepsi od handlarzy obnośnych INR85 - fajni ci handlarze, ale za często chodzą w tę i z powrotem i drą się tak nieprzeciętnie, że obudziliby niedzwiedzia z zimowego snu): INR145



Łącznie: INR3191



PS. Jedzenie wszędzie było pyszne. Nawet lekko przypalone tosty na śniadanie w Evergreen były niezłe. Najlepsze jest to, że ponad 2x tańsze obiadowe jedzenie w Evergreen jest tak samo dobre jak bardzo drogie LMB (tylko w LMB jest klima, kelnerzy i może trochę ładniej podane). Bankowo da się znaleźć coś znacznie tańszego niż LMB w Pink City, ale generalnie zarówno LMB, jak i Evergreen mają naszą rekomendację.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (92)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (6)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
magdah
magdah - 2011-10-22 21:42
A więc nie wiecie, że księżniczki w ogóle nie zniżają się do tak plebejskich czynności jak wydalanie i nie chodzą do kibla?
Znieczulica włączona, medytujemy aby uspokoić nerwy - chyba damy radę w Delhi!
Pozdrawiam
 
zula
zula - 2011-10-22 22:00
Zdjęcia fantastyczne a opis podróży warty wyróżnienia - brawo ! , pozdrawiam
 
oboski
oboski - 2011-10-23 12:17
Ale Dżodhpuru to jednak żałujcie...
Widok na błękitne miasto z fortu przy armacie:
bezcenny.
Np.:
http://oboski.geoblog.pl/zdjecie/399799/dzodhpurwidok-na-blekitne-miasto
 
oboski
oboski - 2011-10-23 12:50
PS
Nie osądzaj ludzi po wyglądzie.
Mogę się założyć, że ani jedna "para gejowska" nie była tymi jak ich nazwałeś...
W Agrze kierowca motorikszy zaprowadził mnie za rękę do hotelu. Czy mnie też nazwiesz gejem???
Co kraj to obyczaj...
 
sadam
sadam - 2011-10-23 17:35
pewnie ten kierowca był gejem, nie dałbym się złapać za rękę i prowadzić
ani to mądre ani bezpieczne
 
HowDeriu
HowDeriu - 2011-10-24 19:59
chyba, że kierowcą motorikszy okazałby się odziana w powabne sari niewiasta;)
 
 
deryngs
deryngs
Magda i Maciek
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 82 wpisy82 170 komentarzy170 2814 zdjęć2814 51 plików multimedialnych51
 
Nasze podróże
12.10.2011 - 16.04.2012
 
 
17.08.2013 - 02.09.2013